Rozdział 4. Mavra

159 12 3
                                    

Poczułam smak kurzu, ziemi i rozlanego alkoholu. Ohyda. Odkaszlnęłam.

Szybko podniosłam się z ziemi i moim oczom ukazało się może z dziesięciu żołnierzy, którzy tworzyli wokół mnie krąg. Każdy z nich trzymał pistolet w dłoni. Uniosłam ręce lekko do góry, starając się nie dać po sobie poznać, jak bardzo mnie to przeraziło. Wszyscy wpatrywali się we mnie ostrym i zimnym wzrokiem. U niektórych kolor munduru zamiast granatowego był bordowy, do tego naszywki na ramieniu w kształcie serca z literą O w środku. Obrońcy. Ci zginą pierwsi.

- Dziesięciu na jedną? - spytałam, starając się wymusić luźny uśmiech, jakby cała ta sytuacja była dla mnie tylko żartem.

Rozglądnęłam się przy okazji za Lucasem. Przysiadł na blacie baru i czekał na mój sygnał. Ten widok trochę mnie uspokoił, przynajmniej byłam pewna, że nic mu się nie stało.

- Poddaj się dobrowolnie, a nie zrobimy ci krzywdy - odezwał się jeden z nich. Jego głos był twardy i byłam prawie pewna, że to on był tu przywódcą.

To była praktycznie przegrana walka. Zostałam nauczona, jak pokonywać zwierzęta i choć z ludźmi nie miałam problemu, byłoby ciężko pokonać ich dziesięciu. Szczególnie że miałam przy sobie tylko sztylet. Łuk i strzały, które dzisiaj wzięłam, zostały na zewnątrz, przypasane do konia. Nie sądziłam, że będą mi one potrzebne. Ale nie miałam zamiaru się poddać. Wychodziłam już z różnych sytuacji, czasem naprawdę dużo gorszych. Po prostu trzeba to było rozwiązać w nieco inny sposób niż walka. Tego akurat nauczyło mnie życie.

- Król Orion chce tylko porozmawiać - oznajmił kolejny.

Ludzie gapili się na nas, w lokalu panowała kompletna cisza, zakłócana jedynie przez bicie mojego serca. Nawet zwierzęta w klatkach zamilkły, jakby wyczuwały, że jest naprawdę źle.

- Jak chce porozmawiać, wystarczyło poprosić - odpowiedziałam, próbując zyskać na czasie i wymyślić jakikolwiek plan.

- Prosił.

- Jeśli to jego zdaniem była prośba, naprawdę nie chcę wiedzieć, jak wyglądają u niego podziękowania czy przeprosiny.

Jednego mogłam być pewna - nie zabiliby mnie. Gdyby chcieli, już dawno leżałabym martwa na tej podłodze. Skoro król rzekomo chciał ze mną porozmawiać, musiałam być żywa. Broń mieli pewnie tylko po to, żeby mnie nastraszyć. Zobaczyłam z boku Ranę, wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi oczami. Jej słowa o tym, że zawsze wygrywam, dodały mi nieco otuchy, nawet jeśli wiedziałam, że nie były one prawdziwe.

- No dobra, skoro król tak strasznie musi ze mną pogadać, pojadę z wami - powiedziałam, opuszczając ręce wzdłuż ciała i robiąc krok w stronę faceta, który wyglądał na dowódcę.

- Będziemy musieli cię skuć - poinformował mnie, wyciągając zza pasa parę metalowych kajdanek.

- Naturalnie - prychnęłam z ironią.

Spojrzałam na Lucasa i mrugnęłam do niego. W tej samej chwili, kiedy kierowałam nadgarstki w stronę mężczyzny, jednym ruchem dobyłam sztyletu i wbiłam go w jego pierś. Po chwili osunął się na ziemię.

- Nie strzelać! - krzyknął jeden z nich, kiedy zaatakowałam strażnika po prawej i zaczęłam przepychać się przez tłum.

Spojrzałam w górę. Kruk leciał zaraz nade mną. Nagle mignęła mi twarz Nicka i przez myśl przeszło mi, czy wiedział o wszystkim. Być może specjalnie chciał, żebym mu coś przywiozła i w ten dzień zaplanowali zasadzkę. Jeszcze kiedyś się dowiem, na razie musiałam spróbować uciec. Ale jeśli był w to wszystko wmieszany, gorzko mi za to zapłaci.

Kopnięciem otworzyłam drzwi, czując adrenalinę krążącą mi w żyłach. Udało się, teraz musiałam tylko wsiąść na konia i ich zgubić. Niewielki uśmiech wypłynął mi na twarz.

Jednak cała nadzieja poszła w piach, kiedy zobaczyłam przynajmniej dwudziestu strażników z wycelowaną we mnie bronią. Zatrzymałam się gwałtownie, tracąc równowagę. Oczywiście, że nie byli sami. Jak mogłam być tak naiwna. Musieli mieć jakieś wsparcie od tyłu. Dostrzegłam jeszcze mojego czarnego konia, który również został otoczony.

Nie miałam szansy zareagować, bo poczułam, jak igła przebija mi skórę na szyi. Powieki nagle wydały mi się niesamowicie ciężkie, przed oczami zrobiło się czarno. Sztylet wypadł mi z dłoni i ostatnią rzeczą, jaką zobaczyłam, był Lucas wpychany do worka i kraczący w błaganiu o pomoc.

Odcienie czerniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz