Rozdział 5. Aspen

165 11 0
                                    

Zamek zawsze wydawał mi się niesamowicie ogromny. Może nie tyle z zewnątrz, ile wewnątrz. Za każdym razem, kiedy tylko przekraczałem główne wejście, byłem wręcz przerażony labiryntem korytarzy i niezliczoną ilością komnat. Czarne ściany ciągnęły się wysoko pod niebo, a schody prowadzące do wejścia zakończone złotymi z misternymi żłobieniami drzwiami i mosiężną klamką, zmęczyły mnie już w połowie, mimo wyćwiczonej kondycji.

Nie miałem pojęcia, czego może chcieć ode mnie król Orion. Mimo że czasem wysyłał mnie na różne misje, nigdy nie wezwał mnie osobiście. Robili to jego ludzie lub najczęściej przekazywał wiadomość do mojego generała. Były to jednak średnio ważne misje w grupach. Teraz jednak stałem w holu ogromnego pałacu i czekałem na jednego ze strażników, by zaprowadził mnie właśnie do niego.

Stresowałem się.

Ręce mi się pociły, nogi jakby zaraz miały się załamać, a serce biło nienaturalnie szybko. Być może popełniłem jakiś błąd i król osobiście chciał mnie wygnać z wyspy. Nie przychodziło mi jednak do głowy, co mogłoby to być, starałem się, jak mogłem, ale być może nie było to wystarczające i coś schrzaniłem, nawet nie mając o tym pojęcia. Nie zdziwiłbym się za bardzo, choć nie mogłem sobie przypomnieć ani jednej sytuacji, w której to generał był na mnie za coś zły. Wypełniałem przydzielone mi zadania sumiennie i starannie, nie kwestionowałem żadnego polecenia i przyjmowałem najbrudniejszą robotę, jaką kazano mi wykonać.

W końcu przyszedł po mnie strażnik i ruszyliśmy w głąb korytarzy.
Podłogę pokrywały czarne płytki, w równych odstępach znajdowały się kolejne drzwi. Kroki odbijały się echem od ścian, na których porozwieszane były różne obrazy. Nie miałem nawet szansy się im przyglądnąć, szliśmy bowiem zbyt szybko, więc jedynie rzuciłem na nie okiem.

Byłem pewny, że nie byłbym w stanie wrócić do wyjścia, nie gubiąc się przy tym parę razy. Każdy korytarz był taki sam, a od zakrętów i schodów kręciło mi się w głowie.

Przydzielony mi facet milczał przez cały ten czas. Kamienna twarz nie wyrażała żadnych emocji, szedł sztywno, u boku błyszczał mu pistolet. Miałem ochotę powiedzieć cokolwiek, byle tylko nie było tak cicho.

Granatowy mundur miał nienagannie wyprasowany, na ramieniu znajdowała się naszywka Obrońców. Taki sam znak również przyszyty miałem do munduru oraz wytatuowany na ramieniu, serce i w jego środku litera D. Mężczyzna więc był nie tylko strażnikiem, ale także Obrońcą.

Już miałem pytać, czy jeszcze daleko, kiedy zatrzymaliśmy się przed dwuskrzydłowymi drzwiami, wykonanymi z ciemnego drewna. Facet zastukał dwa razy, po czym je otworzył i stanął w przejściu na baczność. Sala była ogromna, od wejścia aż do końca przeciwległej ściany rozłożony był czerwony dywan, na którego końcu stały dwa trony. Wielkie okna wpuszczające do środka światło słoneczne były podzielone na dwie nierówne części. Te u góry, mniejsze, były wykonane z witrażu, przedstawiające różne sceny tak, że światło pozostawiało na posadzce kolorowe plamy, ale im również nie miałem szansy się przyjrzeć.

Szerokie kolumny porozstawiane w równych odstępach podtrzymywały sufit, z którego zwisały dwa żyrandole zrobione ze szarego szkła. Na tronie siedział król ubrany w drogie szaty z koroną na głowie. Brakowało królowej, zaraz obok niego drugie siedzenie było puste, ale nie zaprzątałem sobie tym głowy. Zapewne miała ważniejsze rzeczy do zrobienia. Choć zaszczytem byłoby poznać ich oboje, samo to, że szedłem w stronę króla, w zupełności mi wystarczało. Strażnik ruszył pewnym krokiem przed siebie, a ja podreptałem za nim. Stanęliśmy parę metrów od niego, zachowując bezpieczny dystans. Nie ośmieliłbym się podejść bliżej. Biła od niego władza.

Ukłoniłem się nisko i starałem się nie upaść twarzą na ziemię. Serce ścisnęło mi się mocno i miałem wrażenie, że już nigdy nie zabije ponownie. Stałem przed samym królem, nie mogłem tego pomieścić w głowie.

- Aspen Roth - przedstawił mnie strażnik, a ja skinąłem głową, nie bardzo wiedząc, czy powinienem coś powiedzieć.

- Dziękuję. Możesz nas zostawić. - Głos króla był władczy, nawet kiedy dziękował.

Słyszałem go na różnych przemówieniach czy uroczystościach, ale nie równało się to ze słuchaniem go z odległości paru metrów.
Próbowałem utrzymać normalny wyraz twarzy, ale nie mogłem nie patrzeć na niego z podziwem czy onieśmieleniem.
Wstał i zszedł z podwyższenia, prosto do mnie. Miałem wrażenie, że się przewrócę i nigdy już nie wstanę.

- Od którego roku życia służysz Obrońcom? - spytał król, a moje serce znów zabiło mocniej. Właśnie rozmawiałem z samym królem Orionem, którego podziwiałem, odkąd sięgała moja pamięć. Czekał na moją odpowiedź, na moją, nikogo innego. Po paru sekundach upomniałem się, że powinienem coś powiedzieć.

- Od dwunastego roku życia, mój królu - odpowiedziałem, starając się, by mój głos był pewny.

Chyba nigdy w życiu nie stresowałem się tak, jak w tamtej chwili.
Nigdy nie byłem najlepszy. Zawsze znalazł się ktoś inny, kto lepiej walczył, szybciej biegał lub umiał wyżej wspiąć się na drzewo. Bywałem drugi, trzeci, ale nigdy nie umiałem być tym pierwszym, nieważne, jak bardzo bym się starał. Rodzice oddali mnie do Obrońców, bo nie stać nas było na porządną szkołę, a chcieli, bym w końcu do czegoś się przydał. Musiałem się do czegoś przydać. W sumie brakowało pieniędzy na wszystko, kiedy odszedłem, zostało mniej gęb do wyżywienia. Ojciec sam harował na dom i utrzymanie, chciałem więc jakoś pomóc, sprawić, by rodzice byli ze mnie choć trochę dumni. Mój starszy brat, Ryker wyjechał do Miasta Mgły i radził sobie doskonale, znalazł pracę, ożenił się i kupił sobie domek na obrzeżach. Pragnąłem, by rodzice patrzyli na mnie z taką samą dumą w oczach, jak na niego. Ale to ja zawsze byłem tym gorszym z rodzeństwa. To ja uwielbiałem samotne wyprawy, to ja byłem tym mniej wysportowanym. Do pracy kowala tata zawsze zabierał Rykera, nie mnie. Więc postanowiłem, choćby nie wiem, ile miało mnie to kosztować, że coś osiągnę. Będę w czymś najlepszy, sprawię, aby rodzice nie musieli się mnie wstydzić. Byłem pewien, że w innej sytuacji nie będą chcieli mnie widzieć.

Pamiętam dzień, kiedy stałem przed ośrodkiem treningowym Obrońców, razem z mamą i tatą.

- Poradzisz sobie, kochanie - powiedziała mi mama, ale wyczułam wahanie w jej głosie. Spojrzałem na tatę, z nadzieją, że on doda mi trochę otuchy.

- Postaraj się - rzekł tylko, zimnym jak zawsze głosem.

Odprowadzili mnie potem do pokoju i mama pomogła mi rozpakować ubrania do szafy. Na pożegnanie pocałowała mnie w czoło i odeszli. Nie obejrzała się na mnie.

Poprzysiągłem sobie, że wrócę do domu z jakimś dokonaniem, z którego będą dumni. Domyślałem się, że inaczej nie mam po co wracać. Od tamtej pory ich nie widziałem. Ani razu nie przyjechali do mnie w odwiedziny, mimo że wyczekiwałem tego bardziej niż czegokolwiek. Jednak, żeby zyskać ich miłość, musiałem się bardziej postarać.

I teraz, jakby los właśnie się do mnie odwrócił, stałem przed samym królem, który mnie wezwał i czegoś oczekiwał. Naprawdę nie mogłem tego zepsuć.

- Chodź za mną - powiedział, zapraszając mnie gestem dłoni.

Przeszliśmy na tył sali i król przeprowadził mnie przez kolejne drzwi.

W pomieszczeniu panował półmrok, dopiero po zapaleniu świec udało mi się coś dostrzec. W powietrzu unosił się kurz i musiałem chwilę odczekać, aż oczy przyzwyczają się do ciemności.
Wielki, okrągły, drewniany stół stał na środku, na jego blacie porozrzucane były różne papiery i plany. Na ścianach pozawieszane były mapy, na niektórych pozaznaczano czerwone punkty. Zaraz obok marmurowego, czarnego kominka na przeciwległej ścianie były kolejne drzwi z mosiężną klamką. Pokój był całkiem spory, ale i tak czułem się tam przytłoczony. Miałem wrażenie, że nie powinienem tam przebywać, mimo że sam król mnie tu zaprosił.

- Usiądź - powiedział, wskazując jedno z krzeseł przy stole.

Przysiadłem sztywno, nie odzywając się. Król Orion usiadł naprzeciwko i wpatrywał się we mnie wnikliwie, jakby próbował coś ze mnie wyczytać, lecz jego wzrok dalej pozostawał nieufny.

Nie ośmieliłem się spytać, co robi. Nie mogłem jednak znieść ciszy, miałem wrażenie, że powinienem coś powiedzieć.

- Na co czekamy? - spytałem w końcu niepewnie.

- Na twoją przyszłą partnerkę - odpowiedział król, a na jego usta wstąpił niewielki, podstępny uśmiech.

Odcienie czerniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz