Rozdział 33

76 4 0
                                    

BILLIE

Dostanie się na drugi koniec miasta, gdzie aktualnie mieszkała moja mama, zajęło mi prawie półtorej godziny. Nie miało to jednak dla mnie żadnego znaczenia. Mogłabym spędzić pół dnia na podróży, aby tylko móc się z nią zobaczyć. Nie widziałam się z nią przez kilka miesięcy. Te nieliczne wideorozmowy kiepskiej jakości to prawie jak nic. To nie tak, że byłam związana z mamą nierozerwalną pępowiną. Ja zwyczajnie lubiłam tę świadomość, że zawsze jest blisko i w każdej chwili mogę do niej pojechać. A poza tym, co tu dużo mówić, stałam się wrażliwą kluchą, gdy mama zachorowała. Cały czas z tyłu głowy towarzyszyła mi myśl, że gdy jej nie widzę, to nie wiem, co się z nią dzieje i czy dobrze się czuje. Po prostu się o nią martwiłam; nieważne, czy miała u swego boku lekarza czy nie.

W nowym domu mamy, a właściwie to domu Gabriela, byłam tylko raz czy dwa. Mama wprowadziła się do niego niedługo po usłyszeniu dobrej diagnozy, a już chwilę później wylecieli razem do Azji. Wcześniej mieszkałyśmy w małej, wynajmowanej klitce, bo na nic większego nie było nas stać – leczenie pochłaniało setki funtów. Cieszyłam się, że mama znalazła sobie faceta z dobrą pracą, któremu nieźle się powodzi. I bynajmniej nie chodziło o kwestie czysto materialne. Mama zwyczajnie zasługiwała na to, aby żyć wygodnie po tym, co przeszła. Bez stresu, bez martwienia się o każdy grosz, bez męczącego przenoszenia się z miejsca na miejsce.

Kiedy stanęłam pod drzwiami domu i zapukałam, moje tętno przyspieszyło. Obawiałam się, że na widok mamy rozryczę się jak dziecko. Już powoli czułam, jak zaczynają szczypać mnie kąciki oczu.

I cóż, wykrakałam.

— Cześć, mamo.

To niesamowite uczucie móc przytulić się do bliskiej osoby po tak długiej rozłące. Czuć ten znajomy zapach; specyficzną mieszankę kwiatowego dezodorantu, szamponu do włosów i kremu do twarzy. Nie sądziłam, że zatęsknię nawet na takimi banałami.

— Cześć, kochanie.

Nie wiem, ile czasu minęło, jak stałyśmy tak w ciepłym objęciu. Żadna z nas nie chciała przerywać tego momentu. To tak jakbyśmy miały zamiar nadrobić te wszystkie miesiące nieprzytulania się w jeden dzień.

— Ślicznie wyglądasz — powiedziała mama, subtelnie ocierając moje załzawione policzki. — Moja piękna córcia.

— To ty wyglądasz ślicznie. Opalona i wypoczęta. Chyba te długie wakacje dobrze ci zrobiły, co?

— Było niesamowicie. Ale co za dużo to niezdrowo. Jeszcze chwila, a dostałabym szału od tych wszystkich robali. Nadal swędzi mnie łydka po tym, jak dwa tygodnie temu coś mnie ugryzło.

— Co cię ugryzło? To coś niebezpiecznego?

— Spokojnie, to tylko zwykły komar — odezwał się Gabriel, który przez cały czas stał z boku i przyglądał nam się w milczeniu. — I wcale nie było ich tam tak dużo. Kathleen trochę przesadza.

— Dużo czy niedużo, nieważne. — Mama machnęła ręką. — Wiesz, że nie lubię owadów.

Przywitałam się z Gabrielem. Musiał nieco się pochylić, aby mnie objąć, bo mierzył sobie ponad metr dziewięćdziesiąt. Ogółem był mężczyzną, który mógł uchodzić za atrakcyjnego. Powoli zbliżał się do pięćdziesiątki i jego włosy prawie całkowicie poszarzały, ale dodawało mu to pewnego charakteru. Do tego miał szczupłą, zadbaną twarz, lśniący uśmiech i zdrowe ciało, o które dbał prowadząc aktywny tryb życia. Wręcz książkowy przykład chodzącego okazu zdrowia.

— A co tak wyśmienicie pachnie? — zapytałam wchodząc do salonu.

— Kurczak w żółtym sosie curry — odparła mama podchodząc do komody. — Kończy się dusić, za dziesięć minut powinien być gotowy.

Kawa w południe ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz