Rozdział 17

109 4 0
                                    

BILLIE

Nigdy nie byłam typem człowieka, który ma hopla na punkcie celebrytów. Oczywiście, że spotkanie na żywo kogoś popularnego, a przede wszystkim kogoś, kogo się szanuje i docenia jego pracę, jest swego rodzaju wydarzeniem, ale zawsze potrafiłam zachować przy tym twarz i profesjonalizm. Zdarzyło mi się spotkać parę gwiazd, od kiedy zawodowo zajmowałam się dziennikarstwem i to, co zawsze mnie interesowało to to, czy są oni ciekawymi ludźmi i czy mają coś mądrego do powiedzenia. Pójście na launch party Kimberly May bez wątpienia było dla mnie czymś ekscytującym i to właśnie dlatego, że mogłam tam poznać ciekawych ludzi oraz była to poniekąd spora szansa na rozwinięcie mojej kariery dzięki pierwszemu, dużemu artykułowi. Z fashion weekiem było dokładnie tak samo. Interesowały mnie pokazy, bo interesowało mnie zobaczenie kolekcji cenionych projektantów na żywo oraz możliwość zrecenzowania ich na łamach magazynu. Oraz, jak w przypadku launch party, poznanie ciekawych ludzi. Ciekawych, niekoniecznie super sławnych. Zawsze rozchodziło się tylko o to.

To nie sam fakt sławy najbardziej zszokował mnie, gdy dowiedziałam się prawdy o Jacques'u. Gdybym od razu wiedziała, że jest popularnym muzykiem, pewnie niczego by to nie zmieniło. Okej, może poza jedną rzeczą – pewnie zadawałabym mu wtedy trzy razy więcej pytań niż normalnie, bo uznałabym to za szalenie intrygujące. To co mnie zszokowało, a raczej zabolało, to życie w nieświadomości przez ponad dwa miesiące. Domyślałam się, dlaczego Jacques tak postąpił. Pewnie chciał pozostać anonimowy tak długo, jak tylko się da i wolał uniknąć tysiąca pytań na temat swojej kariery, które zapewne wylewały mu się już uszami. Zwłaszcza, że dowiedział się, że jestem dziennikarką. Ale to, że poniekąd rozumiałam to podejście, niczego nie zmieniało. Ponieważ mężczyzna, w którym się zakochiwałam, zwyczajnie ukrywał coś przede mną, a to oznaczało, że... nie ufał mi tak, jakbym tego chciała.

Mimo że nie zdradził mi prawdy o sobie i udawał zwykłego kolesia, to paradoksalnie postąpił jak typowy celebryta, a jego słowa podczas naszej ostatniej rozmowy tylko mnie w tym utwierdziły. Kazał mi nikomu o nim nie wspominać i upewnić się, że Rea, Ben i Michelle też będą trzymać języki za zębami. Byłam dziennikarką, wiedziałam co nieco o zachowaniu poufności, więc oczywiście nie zamierzałam rozpowiadać na lewo i prawo tego, co o nim wiem, ale... Cholera, to nie był jakiś tam gwiazdor, którego poznałam przy okazji. To był Jacques, mój Jacques. Człowiek, który, jak wierzyłam, myślał o mnie na poważnie. Dlaczego więc miałam durne wrażenie, że ma zamiar utrzymywać naszą relację w tajemnicy? Niby czemu? Tylko dlatego, że był znany? To tak jakby znani ludzie nie mogli wchodzić w związki z takimi śmiertelnikami jak ja.

Skoro obiecał, że teraz odpowie na każde moje pytanie, to miałam zamiar zadać mu ich setki. Ale do tej pory musiałam udawać, że go nie znam, jeśli taka była jego wola.

Ani Rea, ani Ben nie dowiedzieli się, że Jacques, to nie jest zwykły Jacques z Francji. Oczywiście któregoś dnia mogli na to wpaść przypadkiem, tak jak i ja na to wpadłam, ale do tej pory mieli żyć w nieświadomości. Liczyłam, że ta informacja jakoś ich ominie. Zresztą Rea w ogóle mało interesowała się showbiznesem, a na liście zainteresowań Bena znajdowało się więcej aktorów, reżyserów i pisarzy niż piosenkarzy. Obydwoje jednak dostali ode mnie bezwzględny zakaz mówienia komukolwiek, że w moim życiu pojawił się jakiś mężczyzna. Wytłumaczyłam im to chęcią niezapeszania i tym podobne i niestety musieli jakoś przeżyć, że nie dowiedzą się ode mnie nic więcej. Ufałam im obojgu, więc miałam pewność, że pozostaną dyskretni. Ich reakcje tylko mnie w tym upewniły. Ben stwierdził, że jestem dziwna i uciął temat, a Rea podsumowała mnie w typowy dla siebie sposób: „Czyli jednak masz wątpliwości? Mówiłam, że tak będzie". O Michelle również mogłam być całkowicie spokojna. Gdyby chciała poplotkować, to zrobiłaby to już półtora miesiąca temu, kiedy pierwszy raz ujrzała Jacques'a na oczy. Nadal nie mogłam uwierzyć, że już wtedy wiedziała i nie raczyła mnie oświecić, ale po części rozumiałam jej argumentację. Bo przecież... jak mogłam być nieświadoma, kim jest mężczyzna, z którym się spotykam? Poza tym wyglądało na to, że obecność sławnego muzyka w naszym domu w ogóle jej nie obchodziła, a dodatkowo nie byłyśmy nie wiadomo jak zżyte, by ucinać sobie na ten temat pogawędkę.

Kawa w południe ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz