BILLIE
Tamten dzień nie zaczął się dobrze. Zerwałam się z łóżka z okropnym poczuciem, że stało się coś złego. Nie umiałam stwierdzić co, dopóki mojej głowy nie wypełnił tępy ból, a suchość w gardle wręcz zabłagała o szklankę wody. W drodze do kuchni zerknęłam na zegarek i widząc godzinę, wreszcie historia złączyła mi się w całość.
Zaspałam.
Budzik powinien zadzwonić ponad dwadzieścia minut temu, ale ja go nie słyszałam. To nie tak, że zapomniałam go nastawić. Po prostu spałam tak mocnym snem, że chyba tylko zrzucenie mnie z materaca by pomogło. Nawet nie mogłam liczyć na pomoc Michelle, bo wychodziła wcześnie rano. Zresztą jeśli wychodziłaby później, pewnie i tak nie zorientowałaby się, że zaspałam.
Wiedziałam, że picie do późnego wieczora, do tego w środku tygodnia, to zły pomysł. Ale gdy poprzedniego popołudnia w moich drzwiach stanęła zapłakana Rea, wyciągnęła z torebki dwie butelki różowego wina i oznajmiła z dziwną radością, że rozstała się z Jasperem, nie mogłam jej nie wpuścić. Z chęcią opiłam z nią rozpad jej beznadziejnego związku, ale poskutkowało to tym, że teraz miałam kaca i groziło mi spóźnienie do pracy.
Tak szybko biegałam po mieszkaniu, by ze wszystkim zdążyć, że gdyby ktoś mnie w tym momencie obserwował, mógłby pomyśleć, że ogląda film puszczony w przyspieszonym tempie. Prawie złamałam sobie nogę podczas wychodzenia spod prysznica, umazałam sobie tuszem obie powieki malując rzęsy, a na końcu psiknęłam sobie perfumami prosto w usta. Zaplotłam włosy w warkocz tak niechlujnie, że pominęłam parę kosmyków, ale już nie miałam czasu, by to poprawiać. Nie miałam też czasu jeść śniadania ani pić kawy, która wtedy bardzo by mi się przydała. Połknęłam tylko dwie tabletki na ból głowy, potem wskoczyłam w buty, zarzuciłam na siebie cienki kardigan, złapałam torbę z laptopem i wyszłam z domu.
Niecałą godzinę później znalazłam się na Kensington Street wśród tłumu londyńczyków spieszących się do pracy w okolicznych biurach oraz jeszcze większego tłumu turystów. Ta dzielnica nie bez powodu przyciągała tylu wycieczkowiczów. W pobliżu znajdowały się Pałac Kensington, Hyde Park i Muzeum Wzornictwa, a kawałek dalej z dwa inne muzea. Przy samej Kensington Street turyści zaglądali zwłaszcza do modnych sklepów odzieżowych, licznych restauracji i kawiarenek, a co poniektórzy koczowali pod siedzibą znanej wytwórni muzycznej z nadzieją, że spotkają tam kogoś sławnego. Nie wiedzieli oczywiście, że celebryci, którzy nie chcą być rozpoznani, zazwyczaj siedzą w vanach z przyciemnianymi szybami i podjeżdżają bezpośrednio pod tylne wejście.
I zaraz naprzeciwko tej wytwórni, w zabytkowym budynku domu towarowego, mieściła się redakcja magazynu YouS, gdzie pracowałam. Gdzie właśnie trwało cotygodniowe zebranie pracowników, a na które ja właśnie byłam spóźniona.
Wbiegłam na pierwsze piętro, prawie zabijając się po drodze na schodach i otworzyłam drzwi biura. Gdy wpadłam do sali konferencyjnej, cała uwaga skupiona była na mnie. Oczywiście wszystko z powodu mojego teatralnego spóźnienia, choć obawiałam się, że potargane włosy i krzywy makijaż robiony jedną ręką też mogły się do tego przyczynić. Dziennikarka z działu beauty, która nawet nie potrafi zrobić sobie prostego make-upu i uczesać włosów to definicja ironii.
Stevie McCollins siedziała na samym końcu stołu. Chyba znowu wstrzyknęła sobie botoks, bo jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, ale i tak wiedziałam, że jest zła. A przynajmniej zirytowana. Jej wzrok prawie przepalał mi skórę.
— Przepraszam... za spóźnienie — wydusiłam z siebie siadając obok Bena, który zaciskał mocno wargi, by się nie roześmiać, za co dostał ode mnie lekkiego kuksańca w żebra. — Coś mnie ominęło?
CZYTASZ
Kawa w południe ✔
RomantizmOn jest sławnym piosenkarzem. Ona nie ma o tym pojęcia. Znajomość Billie i Jacques'a zaczęła się w sposób banalny - ona wylała na niego kawę, a wtedy on zauroczył się od pierwszego wejrzenia, zresztą z wzajemnością. Mimo dzielącej ich odległości, ob...