Rozdział 59

199 6 2
                                    

JACQUES

Siarczysty deszcz uderzał w szyby samochodu, gdy mknęliśmy autostradą A11 w stronę Nantes. Za nami była już trzygodzinna podróż i jeden przystanek na stacji benzynowej, gdzie kupiliśmy kawę oraz coś słodkiego do przekąszenia. Niedawno minęliśmy Angers, co oznaczało, że do celu zostawała nam niecała godzina jazdy, może trochę więcej ze względu na kiepskie warunki pogodowe. Samolotem oczywiście byłoby szybciej, ale obydwoje postawiliśmy na samochód. Zero ludzi wokół, zero zamieszania na lotnisku, tylko nasza dwójka i umilające podróż grające radio. Pełen luz. Billie jedynie trochę narzekała na deszcz, który uniemożliwiał jej obserwowanie widoków za oknem. Zauważyłem już, że lubiła takie długie przejażdżki, bo zawsze siedziała z nosem wlepionym w szybę i wpatrywała się w każde mijane drzewo.

Im bliżej Nantes się znajdowaliśmy, tym bardziej się stresowałem. Wcześniej w ogóle nie czułem tego stresu, wręcz przeciwnie, byłem podekscytowany. Z łóżka wstałem tanecznym krokiem, poranna kawa wyjątkowo mi smakowała, a podczas drogi na lotnisko, skąd miałem odebrać Billie, nuciłem pod nosem piosenki lecące w radiu. Ten stres pojawił się nagle, kiedy zacząłem zwracać uwagę na mijane tabliczki z kilometrami. Do Nantes zostało dwieście kilometrów, sto kilometrów, osiemdziesiąt kilometrów... Docierało do mnie, że już niedługo miałem spotkać się z osobą, której nie widziałem prawie osiem lat – z moją własną siostrą. Już niedługo miałem poznać swojego siostrzeńca oraz stanąć twarzą w twarz z człowiekiem, którego pobiłem. Zdecydowanie miałem powody do stresu. Wprawdzie wiadomości, które przez ostatnie tygodnie wymieniałem z Veronique, nieco mnie uspokoiły, bo kilkukrotnie zapewniała mnie, że nie mam czego się bać, ale rozmowa w cztery oczy to jednak coś innego niż gadanie przez internet.

— Denerwujesz się? — zapytała nagle Billie.

— Skąd ten pomysł?

— Przestałeś wystukiwać rytm piosenki na kierownicy i siedzisz sztywno, jakby ktoś wepchnął ci kij w tyłek.

— Za dobrze mnie znasz — zaśmiałem się. — Przyznaję, trochę się denerwuję.

— Nie masz czym, wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Przecież to sama Veronique nas zaprosiła, nie ma powodów do obaw.

— No właśnie, Veronique. A co z Mathieu? A co jeśli on nie chce mnie widzieć?

— To wtedy na pewno poinformowałby swoją żonę, że nie chce nas w swoim domu. Jest Sylwester. Veronique i Mathieu na pewno mają swoich znajomych, z którymi mogliby go spędzić, ale wybrali nas. Wybrali ciebie. Swoją rodzinę.

Mniej więcej po dwóch tygodniach wymieniania wiadomości z Veronique, w końcu padła propozycja spotkania. Veronique zaskoczyła mnie pytaniem o to, czy mam jakieś plany na Sylwestra. Prawdę mówiąc miałem. Chciałem wynająć dom w Alpach i spędzić tam z Billie długi weekend. Znalezienie wolnego miejsca w ostatniej chwili graniczyło z cudem, ale udało mi się złożyć wstępną rezerwację na uroczy domek w małym szwajcarskim miasteczku. Gdy skonsultowałem to z Billie, jej reakcja zaskoczyła mnie. Byłem przekonany, że wybierze Alpy, ale wyglądała na o wiele bardziej podekscytowaną na myśl o wizycie u Veronique.

— W Alpy wybierzemy się kiedy indziej — powiedziała wtedy. — Może w lutym, na twoje urodziny?

Padła więc decyzja. Wyjazd w góry odłożyliśmy na luty, a Sylwestra postanowiliśmy spędzić z moją siostrą. Nawet przeszło mi przez myśl, żeby zorganizować noworoczne przyjęcie w moim domu w Noisy-Le-Roi, ale Veronique powiedziała, że Marcel cierpi na ostrą chorobę lokomocyjną i raczej unikają długich podróży. Padło więc na kameralną imprezę w ich mieszkaniu w Nantes. Absolutnie nie miałem nic przeciwko. Wiedziałem, że jeszcze będę mieć okazję, aby zaprosić Veronique i jej rodzinę do siebie.

Kawa w południe ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz