Mijały dni w samotności. Gdyby nie brak pieniędzy, Jeff wróciłby do zapijania smutków, które go trapiły. Na własne urodziny dostał jedynie tortem w twarz. Śmiał się wtedy. Ale gdy tylko zostawał sam, jedyny uśmiech jaki miał, to tylko ten wiecznie wycięty. Nic nie miało sensu. Wszystkie sny, wszystkie zdarzenia. One były tak prawdziwe, aż wierzyć się nie chciało, że to tylko kłamstwa przytaczane przez wyobraźnię
Siedział właśnie na dachu ich tymczasowego domu, patrząc na księżyc i gwiazdy. Gdzie tylko nie spojrzał, konstelacje układały się w rozpromienioną twarz Jacka. Woods nie mógł pogodzić się z tym co zaszło. Przecież Eyeless nie mógł tak po prostu z własnej woli podpalić rezydencji. Prawda..?
Objął się ramionami kierując wzrok na otaczającą ich polanę. Tak samo pusta, jak jego dusza w tym momencie. Tak samo martwa, jak on w środku. Tak samo samotna, jak on bez niewidomego
Po dobrych paru minutach zadumy, podniósł się i spojrzał na jedno drzewo w oddali. Na gałęzie, które go wolały. Zacisnął tylko dłoń i wrócił po coś do domku. Gdy znalazł to czego szukał, udał się pod owy stary dąb
- Nie ma sensu...
Powiedział przerzucając zabraną z domu linę przez najbliższą gałąź. Jeden koniec związał wcześniej w pętle, a drugi zabezpieczył teraz, by nie spadła. Położył na ziemi taboret, na którym stanął
- Nie ma sensu...
Powtórzył stając na taborecie, po czym owinął sznur wokół szyi. Ten oplótł się na nim, jak wąż boa chcący zabić swoją ofiarę. Zamknął oczy i wsłuchał się w swoje bicie serca, które było jedynym odgłosem w pustej ciszy żalu. Rytmiczny stukot, melodia, grająca dla jednej osoby, pieśń o miłości
- Przepraszam... Jack... Kocham cię...
Wziął głęboki oddech, w wyobraźni ostatni raz przytoczył obraz ukochanej osoby i kopnął w taboret. Jednak mocny uścisk, którego spodziewał się na szyi, nie nastąpił. Poczuł go na swoich nogach i torsie. Ktoś nie pozwolił mu umrzeć. Ktoś przeciął linę i go przytulił. A tym kimś...
- Co ty chciałeś idioto zrobić!!! - zapłakany głos bezokiego, który obejmował zdezorientowanego Jeffa, mocno kontrastował z ciszą wokół - co gdybym cię nie znalazł!!!
- Byłbym martwy... jestem tchórzem... chciałem uciec od problemów w najgorszy sposób... - do czarnowłosego nie dotarło jeszcze, kto jest przy nim
- Ja ciebie też kocham! Tak bardzo cię kocham! Proszę więcej tak nie rób!
- Zaraz znowu się obudzę - prychnął starszy, patrząc pusto przed siebie - kolejny sen, w którym wyznajemy sobie miłość. Żałosne, że to ty ciągle mi się śnisz
- To nie jest sen. O czym ty mówisz - brunet położył dłonie na jego ramionach, ściskając je
- Że nie ważne co mi teraz powiesz, znowu będzie to tylko kłamstwem, które jest za każdym razem tak samo wiarygodne!
- Przestań proszę...
- Nie! To ty przestań się mną tak bawić!!! Co ja takiego zrobiłem!!!
- Jeff ogarnij się!!!
Dopiero po mocnym uderzeniu w policzek, Woods spojrzał na chłopaka
- To nie jest sen. Przechodziłem w poszukiwaniu jedzenia. Usłyszałem twój głos... poszedłem za nim, aż tutaj. W momencie, kiedy chciałeś... się... chciałeś się zabić... moje ciało samo podbiegło i cię złapało. Nie mogłem ci na to pozwolić. Nie, gdy usłyszałem twoje ostatnie słowa. Bo ja ciebie też cholerne kocham i zawsze bałem się to powiedzieć. A to co chciałeś zrobić, uświadomiło mi, że mogę nie mieć więcej okazji i... I możesz teraz nie chcieć mnie widzieć. Spaliłem dom... ale to nadal nie zmieni tego, co do ciebie czuję
Niedoszły samobójca słuchał tego, a z każdym słowem, w jego oczach zbierało się coraz więcej łez
- Nie będę się próbował zabić, ale ty też nigdy nie uciekaj i przestań być takim idiotą - uśmiechnął się, kładąc dłoń na policzku młodszego
- Spróbuję - odwzajemnił uśmiech i złączył ich usta w pocałunku
*Hewwo!
Pocałunek. Again. Bez snu i plot twistów. Może. Heh*Deathcup
CZYTASZ
Black & White Flames (JeffTheKiller x EyelessJack)
FanfictionOd dawna w lesie można było wyczuć smród martwych ciał. Bestia krąży i zabija pozbawiając swoje ofiary nerek. Jednak sprawca pozostaje ukryty. Ale na jak długo?