Rozdział 13- Pożegnania cz. 3

132 20 3
                                    

11

Nie trudno jest odejść od Eligiusza. Nie jest też trudno zdecydować się, że czas zakończyć swoją przygodę. Dużo trudniej jest żyć, gdy nie żyje sens istnienia. Santino jedyne nad czym ubolewał to nad faktem, że nie może unicestwić swojej duszy. Miał jednak nadzieje że tam gdzie odejdzie, znajdzie również Lauren. Nawet gdyby trafił do piekła, chciałby być choć trochę bliżej niej. Nie mógł dłużej znieść życia, które było puste. Ten świat nie należał dłużej do niego. Stał się jedynie odbiciem czegoś, co kiedyś było mu bliskie. Ale to już zniknęło. Ten świat był tylko plastikowym domkiem dla lalek, w którym brakowało sensu i prawdziwego życia. Santino gotowy był zrobić wszystko, by ponownie spotkać się ze swoją ukochaną. Tylko to było powodem, dla którego szedł prosto w paszczę swojego wroga. Naprawdę mocno, chciał znowu się z nią połączyć. Świat i miejsce nie miał dla niego znaczenia, bo liczyła się tylko ona.

Otworzył czerwone drzwi, za którymi miał ujrzeć swojego kata. Casimir czekał na niego. Wiedział że przyjdzie. W końcu potrafił wyczytać wszystko z kart przyszłości. Siedział cierpliwie przy swoim biurku i uśmiechał się czysto konsumencko. Gotowy był spełnić jego ostatnią prośbę. Zrobi to z czystą satysfakcją, i bez grama wyrzutów sumienia.

- Witaj, Santino. – schylił lekko głowę, jakby chciał się mu lepiej przyjrzeć. Wampir zamknął za sobą drzwi i westchnął głośno. To było w pewnym sensie żałosne. Prosić swego wroga o śmierć. Ale nie miał innego wyjścia. Dalsza egzystencja po prostu nie miała żadnego sensu. Wiedział też że nikt z jego rodziny, nie pomógłby mu w śmierci. Nie potrafił sam wziąć noża, i odciąć sobie głowy. Być może było to zwykłe tchórzostwo, ale analiza tego wtedy nie miała sensu. Chciał po prostu umrzeć i mieć to za sobą. Wiedział jednak, że jeśli nie spotka po drugiej stronie swojej ukochanej, wolałby zniknąć na zawsze. Zatopić się w bezkresnej ciemności.

- Casimirze. – przywitał się ciężko. Jego opuchnięte oczy zdradzały, że musiał przelać wiele łez przez ostatnie dni.

- To dość ciekawe z twojej strony... chcesz bym cię zabił. Nie pragniesz zemsty? –To było dla niego zagadkowe. Wiedział, po co do niego przyszedł. Ale nadal nie rozumiał do końca jego motywacji. Przekrzywił lekko głowę, jakby chciał przyjrzeć mu się z innego kąta widzenia.

- Czy zemsta zwróci mi Lauren? – odparł depresyjnie. Spojrzał na niego z nutą pogardy. Nie znosił gnoja, bo to przez niego ona nie żyje. Ale przez brak swojej ukochanej, kompletnie stracił wiarę w dalsze działania. Chciał po prostu umrzeć.

- Nie – odpowiedział mu prostolinijnie. –Cóż... chciałbym powiedzieć że mi przykro... ale w sumie to nie – uśmiechnął się złośliwie i podniósł swoje pośladki z siedzenia. Skierował się w stronę wampira, i wyjął zza pleców nóż.

- Nie rozumiem tylko jednego... - chciał przedłużać tą chwile w nieskończoność. Wiedział, że w ten sposób psychicznie znęca się nad umartwionym Santino. To sprawiało mu sporo satysfakcji, i powodowało że czuł się jak bóg.

- Czego? – prychnął niemiło Santino. Miał dosyć jego paskudnej twarzy. Spiął mocno swoją szczękę, jakby chciał w ten sposób zapanować nad swoim obrzydzeniem i pogardą.

- Zostawiasz ją... a przecież jesteś jej opiekunem – wyciągnął nóż i przyłożył jego ostrze do jego klatki piersiowej. Zaczął nim obracać, jakby w ten sposób kalkulował gdzie uderzyć. Chciał też w ten sposób wywołać w Santino choć ulotne przerażenie, ale ten stał beznamiętnie. – Biedna Fleur... - mruknął pod nosem, udając współczującego.

- Kto? – zmieszał się przez moment. Skrzywił swoje brwi i spojrzał na maga w lekkim oburzeniu.

- Celest – wytłumaczył mu pospiesznie. Wampir nie rozumiał skąd mag zna jej prawdziwe imię. Przecież sam nawet tego nie wiedział.

Szkarłatne odbicieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz