Rozdział 32

424 17 6
                                    

Kiedy wyszłam przed dom, a chłodne powietrze otuliło lekko moje ciało, uśmiechnęłam się. Wrażenie, że jestem tam gdzie być powinnam rozlało się po moim ciele. Swoje miejsce, ludzie których kochasz jak rodzinę chociaż nie łączą mnie z nimi żadne więzy krwi. Lojalność, oddanie i wsparcie. Cechy relacji, które niestety w tych czasach nie towarzyszą zbyt wielu osobom a przede wszystkim na pewno nie bezinteresownie. My od siebie nic nie chcemy w zamian mamy po prostu być. 

Rozejrzałam się po ganku i froncie domu, ku mojemu zaskoczeniu zastałam tam tylko Lolę trzymającą się za włosy jakby miała je zaraz wszystkie powyrywać. Ruszyłam w jej stronę, a Theo poszedł w moje ślady. Jego obecność mogłabym wyczuć z kilometra, czuje jego wzrok na sobie. Widząc, że zwróciłam na niego uwagę, chłopak dorównał mi tępa. Od Loli dzieliło nas zaledwie pare metrów, gdy z lasu obok domu po kolei zaczęli wychodzić nasi przyjaciele. Pierwszy szedł Matt cały blady ale widziałam, że chłopak był z siebie bardzo dumny. Za nim wyszedł Scott z Jamie'm i Paul'em ubłoceni po pachy i teraz gdy spojrzałam na Matta również zauważyłam, że jest cały brudny.  

-Lola co się stało? - odezwałam się strasząc przyjaciółkę bo stała i patrzyła się przez cały czas w las. Odwróciła się w moją stronę jak poparzona z ulgą w oczach, ale dostrzegłam tam coś jeszcze, niepokój którego nie rozumiałam myślałam.

- Ruszyli za nim jak zwierzęta. Mia, to była sekunda.- dziewczyna chciała mówić dalej, gdy z lasu wyszły kolejne osoby. Brad utykał, i trzymał się za żebra ale twardo szedł w naszą stronę. Zac za to niósł coś na plecach, im bliżej nas się znajdowali tym wyraźniej było ich widać, a gdy znaleźli się wystarczająco blisko, żebym dostrzegła co takiego niesie chłopak mojej przyjaciółki, aż otworzyłam buzie ze zdziwienia. 

Poczułam jak ktoś przytrzymuje mi brodę i próbuje zamknąć buzie. 

-Chandler , zamknij buzie bo ci mucha wleci.- otarł dłonią o moją szyję i przybliżył się do ucha - albo coś większego.  

- To tobie widzę szykuję się ciekawy wieczór, więc to ty uważaj żeby nic do buzi nie wleciało. - wskazałam na mężczyznę którego niósł Zac, chłopak zrobił krok w kierunku przyjaciół, udało mi się lekko szturchnąć go łokciem kiedy odchodził na co odwrócił się po dwóch krokach.- uważaj też na siebie, White. 

- Zawsze, Chandler. - odpowiedział puszczając mi oczko i ruszając w stronę nieprzytomnego mężczyzny, a ja podeszłam do przyjaciółki do której też zmierzał Matt'y. Chłopak cały ufajdolony błotem stanął bardzo blisko nas, z Laurą odsunęłyśmy się o krok w tym samym momencie. Spojrzałyśmy się na siebie i zaczęłyśmy rechotać.  Chłopak tylko odetchnął z ulgą. 

- Wszyscy żyjemy, dzięki ci Boże. - żeby wzmocnić dramaturgię jego wypowiedzi chłopak upadł na kolana i złożył ręce jak aniołek. Przykucnęłyśmy z Lolą obok niego. 

- Matty żyjesz? Co się stało? - na moje pytanie chłopak ze złości zmarszczył brwi i spojrzał na mnie.  

- Siedział w tym cholernym lesie, Zac go zauważył. Skurwysyn wysłał jakiegoś małolata, żeby patrzył czy spłonęliśmy tu wszyscy żywcem. Co za chory kutas.  

-Nie powiem ostro pojebane.-  Lola pokiwała lekko głową na boki, jakby lekko nie docierało do niej co się dzieje i może tak było. Szczerze i ja sama nie wiedziałam o co dokładnie tutaj chodziło. Podejrzewam, że niektórzy tutaj są jeszcze nieco pijani a przynajmniej byli. Dopiero zaczyna docierać do nas co dokładnie się działo, a przynajmniej staraliśmy się chociaż spróbować ogarnąć co się dzieje. Theo zniknął mi z pola widzenia, zastanawia mnie gdzie mógł zniknąć kiedy wychodzi nagle zza rogu a w ręku trzyma baniak. Idzie w naszym kierunku.

-Theo co ty..- ale nie dał mi dokończyć, nie zwracając uwagi na moją obecność czy słowa dalej szedł w kierunku chłopaków którzy zebrali się w jednym miejscu, prawdopodobnie otaczając chłopaka którego złapali. Z niepokojem spojrzałam na przyjaciół, następnie zrywając się biegiem w kierunku tej bandy jaskiniowców. Słyszałam, że Matt i Laura ruszyli za mną. Kurwa. Co tam się dzieje, im bliżej nich jestem tym wyraźniej słyszę krzyki.  Wleciałam w chłopaków odsuwając ich na boki. White stał nad chłopakiem którego twarzy jeszcze nie zdążyłam zobaczyć. Wylewał na niego jakiś płyn a do nosa dostał się zapach benzyny. Podbiegłam do niego łapiąc go za ramie i szarpiąc w swoją stronę. 

- Co ty do kurwy odwalasz!? - ciężko było mi go odsunąć od gówniarza, w końcu był wyższy i większy niż ja, a do małych nie należę- White, kurwa. Zabijesz go.

-Wyślę go w paczce, na degustację do jego szefa. - wyrwał mi się i złapał chłopaka za włosy podnosząc mu głowę i zaglądając w oczy. - trzeba było zając się pieczeniem ciasteczek gówniarzu.

Na moje oko chłopak nie był dużo młodszy ode mnie. Nie bał się, patrzył White'owi w oczy tak jakby wiedział co go czeka, a czekała go śmierć myślę, że każdy z nas to wiedział. Chłopak wyciągnął złotą zapalniczkę benzynową z czarną wygrawerowaną czaszką, ale nie mogłam zachwycać się ładną zapalniczką kiedy ten idiota planuje zabić człowieka. 

- Theo przemyśl to jeszcze, kurwa to już nie są żarty to morderstwo. Pójdziemy siedzieć, wszyscy.- skończyłam łapiąc się za głowę, bo od tego wszystkiego już mi pękała.  Chłopak, podszedł do mnie łapiąc za łokieć i odciągając od naszych przyjaciół.

- Chandler, mało wiesz o tym co się dzieję w takim świecie, do cholery nie mów mi jak mam dbać o wasze bezpieczeństwo. - na jego słowa, swoje spojrzenie utkwiłam w trawie która i tak była ledwo widoczna przez półmrok który nas otaczał, przecież była noc. Noc której miałam już po dziurki w nosie.- Czy on ci pomógł? - zapytał wskazując na chłopaka, który prawdopodobnie był tak pobity, że nie mógł się ruszyć bez odczucia bólu i wiedziałam już do czego zmierzał.

- Proszę, nie.. - wydukałam.

- Mia nie proś tylko odpowiedz. Pomógł ci? Wiedział co tu się dzieję, wiedział po co tu jest i co ma zobaczyć. Kurwa! - Krzyknął, na co się aż wzdrygnęłam. - Pomógł ci?- zapytał dużo spokojniej. 

- Nie. - odpowiedziałam stanowczo, unosząc głowę i patrząc mu prosto w oczy. 

- To proszę cię pobaw się kiedy indziej w pieprzoną matkę samarytankę, i nie wtrącaj się. - odwrócił się i ruszył w stronę Matt'a. Był zły, miał prawo. Podważyłam jego autorytet. Wiem, że ma rację są rzeczy ważne i ważniejsze, a dla mnie najważniejsi są oni wszyscy i to dla nich zniosę wszystko. Chwile porozmawiał z blondynem i rozstali się idąc w przeciwnych kierunkach. Matt'y złapał Lolę za rękę i we dwójkę podeszli do mnie ze zmarnowanymi wyrazami twarzy. 

- Kazał mi was zabrać do domu. Chodź Mia widzę, że też padasz na cycki. Jutro go przeprosisz.-Ze zdziwieniem spojrzałam na przyjaciela. - Poczucie winy masz wymalowane na twarzy Tygrysku. 

Gdy byłam już przy samochodzie, zauważyłam unoszący się dym. Wsiadłam do wozu i obserwowałam to miejsce póki nie zniknęło mi z pola widzenia. 

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


FirstTheSky 🎇



Love MeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz