2. Chcesz, abym go tylko odnalazła czy również zabiła?

1.3K 84 18
                                    

Uczciwie zarobiłam na swoje mieszkanie, mordując demony i uszczęśliwiając swoich zleceniodawców. Problem polegał na tym, że nie miałam prawdziwej pracy, a co za tym idzie, jeśli nie chciałam mieć na karku skarbówki, nie mogłam sobie ot tak kupić własnego domu. Dlatego gdy potrzebowałam czegoś większego, wystarczyło, że nieoficjalnie zapłaciłam Leonowi, a on wspaniałomyślnie i „bezinteresownie" mi to dawał.

Od tygodnia byłam szczęśliwą posiadaczką apartamentu. Budynek mierzył sobie dwa piętra, z czego zajmowałam całe pierwsze, dzięki czemu miałam do dyspozycji całkiem dużą powierzchnię, nie byłam aż tak odosobniona i równocześnie nie mogłam uskarżać się na zbyt dużą ilość sąsiadów.

Burczenie w brzuchu przypomniało mi, że nie miałam nic w ustach od rana i właśnie nadeszła pora na coś konkretnego. Mój tryb życia nie pozwalał mi na regularne posiłki, dlatego często jadałam w biegu.

Już miałam złapać za klamkę, kiedy poczułam, że mieszkanie nie jest puste. Coś tam było. Czekało na mnie. Każdą istotę, która miała w sobie magię i potrafiła się nią posługiwać otaczała specyficzna aura. Dlatego potrafiłam bez trudu wyczuć umysłem charakterystyczny smród demona, gdy tylko znalazłam się wystarczająco blisko. Jednak nie zawsze można było określić, kim jest dana osoba. To, co znajdowało się w pomieszczeniu, nie mogłam nazwać demonem, tak samo jak nie mogłam nazwać człowiekiem. Przyjaciel czy wróg? – moja paranoja nigdy nie pozwoliłaby mi w takiej sytuacji zaryzykować.

Wyjęłam powoli swój pistolet, otworzyłam zamek kluczem, ciałem chowając się za ścianą. Uchyliłam drzwi. Żadnej reakcji. Ale coś tam było.

Nie chciałam wyjść i być narażona na atak, ale też nie mogłam chować się przez wieczność.

– Będziesz tak wtulać się w tę ścianę czy w końcu wejdziesz?

Niech go szlag! Siedział rozgoszczony na kanapie, z nogami na stole, ułożony w charakterystycznej dla niego niedbałej pozie. Ciemne, długie włosy związał w niski kucyk i jak na porządnego złego chłopca przystało, ubrany był w czarne spodnie, skórzaną kurtkę i buty do kolan wywijane z cholewami. Uśmiechnął się nonszalancko. Za ten uśmiech i ciemne, błyszczące inteligencją oczy, kobiety zabijały. Ja, co najwyżej, mogłam odgryźć się równie uroczym grymasem, wyrażającym całe moje niezadowolenie.

– Śmierć... – wymruczałam pod nosem. – Mogłam cię zastrzelić.

Problem polegał na tym, że Śmierć teoretycznie nie umiera i dlatego zawsze miałam kłopot, jeśli chodziło o dobór właściwych pogróżek.

– Nie masz czasem czegoś do roboty? – spytałam. – Może ktoś w tej chwili kona? Jakaś dusza się marnuje albo leży sobie gdzieś bezpańsko na ulicy.

Śmierć zlustrował mnie od góry do dołu:

– Masz krew na koszulce.

To było małe niedopowiedzenie. Wyglądałam, jakbym wykąpała się w cudzych wnętrznościach. Jego wzrok zatrzymał się na mojej ręce. Z rany sączyła się jeszcze krew, lecz nie na tyle mocno, bym musiała się tym przejmować.

– Interesująca noc?

– Zapewne mniej niż twoja. I dopóki sobie nie pójdziesz, nie będę mogła zaliczyć jej do udanych.

– Nie cieszysz się z wizyty? – dopytywał się, zupełnie niezrażony.

Jedynie ciężko chorzy i cierpiący ludzie mogli radować się na jego widok. A jednak jakaś cząstka mnie musiała być przewlekle i nieuleczalnie chora, ponieważ mimo wszystko cieszyłam się, że mnie odwiedził. Zawsze zastanawiałam się, gdzie mieszkał albo jak spędzał swój czas, jeśli akurat mi się nie naprzykrzał i nie wykonywał swojej roboty.

Na rozkaz Ciemności (TOM I)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz