11. Przestałam czuć. Przestałam być...

700 58 37
                                    

Chciałam znaleźć się jak najszybciej w domu. Moje mięśnie krzyczały, głowa zrobiła się ciężka, a ciało powoli odmawiało posłuszeństwa.

Ciało pechowego łowcy zostawiłam dokładnie tam, gdzie je znalazłam. Nie miałam zamiaru wzywać policji, nie chciałam być z tym jakkolwiek powiązana. Nie mogłam również pozwolić sobie na wizyty na komendzie. Gdyby zobaczyli mnie w tym stanie, zaczęłyby się pytania. Istniało również spore prawdopodobieństwo, że trafiłabym do szpitala, na oddział, gdzie odtruwają swoich pacjentów. Wyglądałam jak narkomanka na głodzie. Miałam drgawki, byłam spocona, bezsilna i zapewne jeszcze bardziej blada niż zwykle.

Czułam się wyobcowana.

Nie łapałam taksówki. Wolałam przejść kilkaset metrów dalej i zadzwonić po Leona. Przyjechałby po mnie, nawet gdyby musiał wyprosić wszystkich klientów i zamknąć bar. Za to go tak ceniłam. Robił mi rożne złośliwości, czasami udawał, że mu nie zależało i równie dobrze mogę iść do diabła, lecz tak naprawdę, gdybym powiedziała tylko słowo, rzuciłby wszystko i przybył z pomocą. Mogłam nazwać go namiastką ojca.

Teraz już wiedziałam, skąd pierwsza ofiara posiadała tyle blizn. Ona również musiała być łowcą. Nie znałam ich wszystkich z widzenia, w zasadzie, mogłam wyliczyć na palcach tych, których spotkałam osobiście. Zazwyczaj pracowaliśmy sami, nie szukając pomocy u kolegów po fachu, dlatego jej nie rozpoznałam. Nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi na pytanie, dlaczego akurat łowcy stali się celem. Zazwyczaj byli to zwykli ludzie i nie posiadali w sobie nic magicznego. Zatem powód musiał być bardziej osobisty.

Podstępny i podły los miał wobec mnie inne zamiary. Postanowił mi dopiec dziś dwukrotnie. Zupełnie, jakbym właśnie nie wyszła cało z walki o życie i potrzebowała nowych wrażeń.

Stał tam, oparty o ścianę kamienicy, zaciągając się papierosem i wpatrując w moją osobę. Latarnie słabo oświetlały ulicę, rzucając przygnębiające półcienie na budynki. Wyrzucił papierosa w ciemność i zmrużył oczy. Obiecał mi, że się jeszcze spotkamy i dotrzymał słowa.

Wybrał sobie najmniej odpowiedni moment ze wszystkich. Nie czułam się na siłach do walki, ba, nie czułam się na siłach, by samej wejść do łóżka, jak planowałam. Pech pracował i nie dawał mi wytchnienia.

Było już za późno na to, by udawać, że go nie zauważyłam. Kiedy stanęłam w miejscu, on oderwał się od budynku i zaczął iść w moją stronę. Rozejrzałam się wokół. Przeklinałam samą siebie za tak niefortunny wybór drogi. Uliczka była wąska, z jednej strony otoczona siatką, z drugiej gładką ścianą kamienicy..

Podparłam się o mur. Gdybym mogła, chętnie zjechałabym na ziemię. Trzymałam się jednak prosto, próbowałam nie okazywać, jak bardzo jestem wycieńczona.

– No i jak, koleżanko – zaakcentował ostatnie słowo. – Zwojujemy razem świat? Demony na nas czekają.

– Jak mnie odnalazłeś? – Stał teraz dokładnie naprzeciwko. I zbyt blisko.

– To nie było trudne. Odpowiedź, łowczyni. Chcę mojej odpowiedzi. – Już nie byłam jego koleżanką? Nie nacieszyłam się zbytnio jego przyjaźnią. – Pomyśl, co możemy razem zdziałać – ciągnął dalej, uśmiechając się do mnie radośnie. – Jesteś w tym dobra, przynajmniej tak słyszałem, ja jestem jeszcze lepszy, więc razem będziemy niezwyciężeni. Pozbędziemy się ich. – Był podniecony samą myślą o tym, ile demonów mógłby zabić.

– Nie.

Nagła zmiana jego nastroju sugerowała mi, że właśnie popsułam jego marzenia. Nie mogłam wszystkich zadowolić.

– Co „nie"?

– Nie przyłączę się do ciebie.

Jeśli on był szalony, to ja byłam kompletną idiotką. Kto zdrowy na umyśle, z moim fizycznym stanem, odrzuciłby tak wspaniałą propozycję?

Na rozkaz Ciemności (TOM I)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz