𝗣𝗘𝗥𝗙𝗘𝗞𝗖𝗬𝗝𝗡𝗔 𝗣𝗔𝗡𝗜 𝗗𝗢𝗠𝗨

29 0 0
                                    


Wszystko zaczęło się od tego, że zostałam bezrobotną. Zupełnie niespodziewanie.


Zaskoczyło mnie to tym bardziej, że zawsze byłam tytanem pracy, nadgorliwcem, wręcz pracoholikiem.


Nie mylić z alkoholikiem, choć w tym kierunku zmierzałam zaskoczona przez pierwszy tydzień swojego bezrobocia. Po tych magicznych siedmiu dniach i kilku butelkach napojów zdecydowanie wyskokowych, doszłam do wniosku, że jednak alkoholik to nie rola dla mnie. Mając do dyspozycji zaskakująco dużo czasu zdecydowałam, że trzeba wybrać sobie jakąś inną, bardziej przydatną i wymagającą rolę. Postanowiłam zostać perfekcyjną panią domu...Co może pójść nie tak kiedy jesteś ambitną trzydziestopięciolatką pracującą dotąd w różnych branżach na wielu różnych stanowiskach, ogarniającą kilka projektów na raz, szkolącą ludzi i nie bojącą się wyzwań? Otóż wszystko.


Pod wpływem rozmów z przyjaciółką będącą na L4 ciążowym, która zawsze była dla mnie wyznacznikiem kobiety ogarniającej dom (mąż, dwoje dzieci i dwa psy), a która pierwsze dni zwolnienia poświęciła na sprzątanie domu, postanowiłam, że ja też ogarnę nasz. Zrobiłam plan działania: w poniedziałek ogarniam sypialnię, we wtorek salon, w środę łazienkę, czwartek poświęcam na kuchnię, w piątek zaś odkurzam wszystko porządnie, myję okna i podłogi.


Wyrobię się do weekendu z palcem w dupie, a potem będę odpoczywać. A od kolejnego tygodnia zabiorę się za siebie – zacznę znowu ćwiczyć, wrócę do nauki języków i nadrobię zaległości książkowe.


Plan oczywiście udało mi się zrealizować. W poniedziałek, bo potem to już jakoś nie specjalnie mi szło...


Ogarnianie obiadów, które postanowiłam gotować dla mojego wciąż dzielnie pracującego męża, okazało się nieco bardziej skomplikowane niż myślałam. Moje zdolności kulinarne skończyły się na schabowych z ziemniakami i mizerią oraz spaghetti.


Mniej istotny jest fakt, że panierka była w tym przypadku grubsza od samych kotletów, a ziemniaki niedosolone. W ramach rekompensaty drugiego dnia kotlety spaliłam, a ziemniaki przesoliłam. Udało mi się też zepsuć rosół.


O dziwo mój szanowny małżonek nie wzniósł ani sprzeciwu, ani pozwu o rozwód, tylko grzecznie zjadł wszystko, minimalizując liczbę zbędnych komentarzy. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu okazało się też, że na bezrobociu nie znikają te wszystkie sprawy, które pracując załatwiasz z rozpędu w tak zwanym międzyczasie. Trzeba zrobić zakupy, popłacić rachunki, podzwonić i pojeździć po urzędach, odebrać jakieś zamówienie. Istna orgia zadań, zwłaszcza kiedy masz silne postanowienie zostania perfekcyjną panią domu.To wszystko zajęło mnie tak, że całe wielkie sprzątanie z tygodnia rozciągnęło się do dwóch i pół.


No nie ważne. Ostatecznie kiedy wyschły wypucowane przeze mnie podłogi, weszłam do domu i poczułam się jak królowa życia.


Oto mój dom, taki piękny, wreszcie bez śladów kocich i psich kłaków, bez ich łapek odbitych na wszystkim na co potrafią wskoczyć, bez plam po kawie na mojej pięknej kanapie... Istny raj! Nawet dokumenty wreszcie poukładane w czyściutkich, opisanych segregatorach uśmiechały się dumnie i biły mi brawo stojąc równym rządkiem na półkach. Stwierdziłam, że takie zwycięstwo należy odpowiednio uczcić więc zrobiłam sobie porządną sypaną herbatę (25 złotych! I to w promocji!) w pięknie wypucowanym zaparzaczu, po czym przelałam do filiżanki w stylu Hiacynty Bukiet i usiadłam na kanapie w salonie. Moja ekstaza trwała jakieś trzy minuty, po czym do salonu wbiegł Pan Kot, upierdolony jak nieboskie stworzenie, bo hasał gdzieś po wsi, a za nim Filut, pies rasy bez rasy, z którego długich kłaczków wysypywały się tony piasku. Pan Kot przeleciał po moim wypolerowanym szklanym stoliku (godzinę spuszczałam się nad tym, żeby nie było żadnej, nawet najmniejszej smugi), po czym wskoczył na białą kanapę (trzy godziny szorowania, a potem nacierania wazeliną) i zaczął się myć patrząc na mnie z wyrazem pyszczka w stylu „no i na chuj się tak męczyłaś z tym sprzątaniem?".


Filut w tym czasie zdążył wypić pół miski wody i przegalopować po domu kapiąc nią z pyska gdzie bądź. Na koniec stanął na środku kuchni (ki czort podkusił mnie na kremowe kafelki na podłodze?), otrzepał się rozsiewając piasek i wodę na pół wsi i poczłapał pod stół, gdzie zasnął.

Przeklinając siarczyście w czterech dostępnych mi językach dopiłam herbatę i poszłam po wino.

histoRYJKIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz