Odkąd pamiętam, zawsze lubiłam bujać w obłokach i wymyślać różne historie.
Na początku były to gównie opowieści przygodowe. Wiadomo – główną bohaterką byłam ja. Później, kiedy już nieco dorosłam, zaczęłam wymyślać historie romantyczne. Ale to szybko mi przeszło. Jak to mówią – życie zweryfikowało wyobrażenia.
Zaczęłam czytać kryminały. Najpierw tak trochę, w ramach odpoczynku od książek, które musiałam czytać na studiach, a potem coraz bardziej i bardziej, aż wreszcie moja domowa biblioteczka składała się właściwie z samych kryminałów.
Ale na tym nie poprzestałam. Zaczęłam się bowiem interesować prawdziwymi zbrodniami i czytać reportaże na ich temat.
To wszystko, plus jeden niesamowicie irytujący dyrektor, z którym miałam nieprzyjemność pracować, sprawiło, że postanowiłam spróbować sił w tej tematyce. Popełniłam pierwszy kryminał. Ale pisząc go zrozumiałam, jak mało wiem o byciu przestępcą i o tym, co takiemu przestępcy siedzi w głowie. Zaczęłam więc czytać książki dotyczące psychiki kryminalistów, zwłaszcza seryjnych morderców, a także zainteresowałam się mocno profilowaniem behawioralnym oraz kryminalistyką.
Początkowo moje nowe zainteresowania nieco przeraziły mojego szanownego małżonka, ale zaskakująco szybko przywykł do moich dziwnych pytań i zachowań. Aż nadzwyczajnie szybko.
Jesteśmy właśnie w trakcie remontu i ogólnego ogarniania starego drewnianego domu. Klimat idealny – kurz, pajęczyny, stare meble i wszystko skrzypi. No właśnie...
Pewnego pięknego dnia sprzątałam w tymże domu. To znaczy przeglądałam wszystkie szafy, szafeczki, kąty i wyrzucałam z nich śmieci. Na koniec zostawiłam sobie sporą kanapę. Kiedy już zrobiłam wszystko inne, stanęłam przed kanapą i ruszyłam wyobraźnią. Widziałam w niej:
- ukryty skarb pod postacią garnituru do kawy Kaprys (mam ostatnio sporego hopla na tym punkcie),
- stado martwych myszy, przyschniętych do kanapy na mur,
- niezidentyfikowane, zmumifikowane zwłoki.
Postałam tak chwilę, po czym zawołałam szanownego małżonka. We dwoje raźniej. Tak na wszelki wypadek. Nie omieszkałam oczywiście opowiedzieć mu o swoich wizjach. Ustaliliśmy, że on otwiera, a ja patrzę. Przygotowaliśmy się mentalnie, szanowny małżonek dzielnie chwycił za dół kanapy, podniósł go i naszym oczom ukazało się... puste wnętrze kanapy. Nie ukrywam, byłam zawiedziona.
Postanowiliśmy więc ukoić nerwy i usiedliśmy na kanapie, żeby zapalić. Siedzieliśmy w ciszy, aż nagle usłyszeliśmy kroki na strychu. No naprawdę, dźwięk był taki, jakby ktoś przeszedł nad nami z jednej strony domu na drugą. Zmroziło nas. Mój szanowny małżonek zerknął na mnie z wyrzutem, jakbym to ja realizowała właśnie jakiś upiorny plan z kolejnej swojej historii. Zerknęłam na niego. Siedzieliśmy tak chwilę w milczeniu, wsłuchując się w nagle zapadłą ciszę, aż postanowiłam działać.
Chwyciłam wielki i ciężki młot i pognałam (na tyle, na ile pozwalał mi ciężar dzierżonego narzędzia) na strych. Byłam już w połowie schodów, gdy nagle... opuściła mnie odwaga. No co poradzić, że ja odważna jestem głównie na papierze i to jako postać przez siebie wymyślona? Przez chwilę próbowałam jeszcze udawać, że jestem odważna jak bohaterki moich książek. Weszłam po cichutku, schodek po schodku, prawie na samą górę. Zerknęłam ukradkiem znad barierki i... szybkim krokiem wróciłam na dół.
Okazało się później, że na górze buszują myszy i kuny, bo dach tego pięknego domku jest dosyć mało szczelny. A ja już oczyma wyobraźni widziałam zbrodzienia z siekierą, buszującego po moim strychu. Czy czułam się zawiedziona? I tak i nie. Fajnie byłoby przeżyć coś nietypowego, ale z drugiej strony, przy zbrodzieniu z siekierą „przeżyć" to słowo klucz.
CZYTASZ
histoRYJKI
HumorKiedy życie podpowiada Ci najlepsze scenariusze i historie, nie pozostaje nic innego, jak tylko je spisać i podzielić się nimi ze światem :) Krótkie, treściwe, zabawne. Można się pośmiać. Z wydarzeń. Albo z autorki. To już jak kto woli ;)