Nie znam kobiety, która chociaż raz w życiu by się nie odchudzała. Być może gdzieś taka szczęściara istnieje i wiedzie życie spełnione i spokojne. Niestety to nie ja.
Przy swoich 172 centymetrach wzrostu ważę zazwyczaj w okolicy 60 kilogramów. Z tym, że okolica jest rozległa jak teren łowiecki konkretnego wiejskiego kocura (może on zaanektować nawet do 6 ha).
Co za tym idzie, wiecznie jestem w stanie ducha pod tytułem „jestem na diecie" lub „muszę przejść na dietę". Oba te stany wyzwalają we mnie to samo zachowanie – sięgnięcie do szafki ze słodyczami po coś z czekoladą. Ewentualnie dużą ilością cukru.
Próbowałam w swoim życiu wielu diet. Nawet takich, w których cukier eliminuje się całkowicie (wiecie co to za katorga?), ale zazwyczaj wracałam do swoich stałych nawyków żywieniowych, tj. kawa + redbull + czekolada, ewentualnie kromki z serem i majonezem.
Aż w naszym domu pojawił się pies Filutek.
Każdy kto ma koty wie, jak potrafią sępić przy stole. Je sobie człowiek normalnie posiłek, a przy talerzu koczuje dzika zwierzyna gotowa szybkim ruchem łapki zgarnąć z talerza co lepsze kąski. I to w sposób praktycznie niezauważalny. No dobra, ale kot jest niewielkich rozmiarów (chyba, że mówimy o moim Panu Kocie, ale to już inna liga i wybryk natury), więc dużo tego jedzenie nie podkradnie. Co innego pies.
Pies co prawda nie wlezie na stół, żeby polować na jedzenie z Twojego talerza, ale ma inną moc. Moc smutnej mordki i świdrującego spojrzenia. Serio, psy w sępieniu są lepsze od kotów. Przynajmniej tej jeden, mieszkający z nami egzemplarz.
A więc od kiedy mieszka z nami pies, jadam mniej. Przynajmniej jedna trzecia moich posiłków ląduje w psim brzuszku. Co więcej – z psem trzeba wychodzić na spacery. A spacery z psem, którego przepełnia energia, wyglądają bardziej jak sprint, niż jak chodzenie. Dlatego, mniej więcej po miesiącu wspólnego mieszkania, Filutek dostał ode mnie przydomek trenera personalnego. Po trzech miesiącach ważyłam już pięć kilo mniej.
Za to Filutek ważył więcej. Co prawda nie aż o pięć kilo, ale więcej. Na wizycie u weterynarza padła więc diagnoza – należy psa odchudzić.
A jak wygląda odchudzanie psa?
A no tak, że próbujesz nie złamać się pod smutnym psim spojrzeniem, mówiącym „Dej, mam chorom miskę". Jest to jedna z trudniejszych do opanowania sztuk, zatem znalazłam inny sposób. Zaczęłam jeść w ukryciu. Ale ten pies, mimo swoich prawie dwunastu lat, ma niesłychanie dobry wzrok, węch i słuch. Co drugi raz orientował się, że próbuję zjeść coś bez niego, co skutkowało tym, że przestawałam jeść. No i kolejne kilogramy zniknęły.Tak więc jeśli szukacie idealnego rozwiązania na zrzucenie zbędnych kilogramów, istnej diety cud, zacznijcie odchudzać psa. Polecam.
CZYTASZ
histoRYJKI
HumorKiedy życie podpowiada Ci najlepsze scenariusze i historie, nie pozostaje nic innego, jak tylko je spisać i podzielić się nimi ze światem :) Krótkie, treściwe, zabawne. Można się pośmiać. Z wydarzeń. Albo z autorki. To już jak kto woli ;)