𝗢𝗦𝗔-𝗖𝗭𝗢𝗡𝗔

5 0 0
                                    

W tym roku czekałam na wiosnę jak na zbawienie. W długie zimowe wieczory planowałam jak ogarnę taras: gdzie poustawiam meble, jakie zasadzę kwiaty i gdzie je umieszczę. Jak to wszystko zorganizuję, żeby wydzielić sobie wspaniałe miejsce do pracy i jeszcze lepsze do relaksu.


Wreszcie nadeszły wyczekiwane ciepłe dni i wzięłam się za wdrażanie w życie swojego planu. I kiedy już praktycznie wszystko miałam gotowe, to znaczy taras umyty, meble ustawione, kwiaty zasadzone i rozlokowane, kiedy z radością wynosiłam laptopa i wszystkie niezbędne szpargały żeby zacząć pracować na zewnątrz... pojawiły się one. Owady. A dokładniej pszczoły i osy.


Mimo nazwiska, a jak wiadomo – nazwisko zobowiązuje, należę do tego grona ludzi, którzy zdecydowanie nie pałają miłością do owadów. Wręcz przeciwnie. A żeby było śmieszniej, wśród wszystkich swoich dziwactw, mam w pakiecie jeszcze apifobię. Co to takiego? Ano to taka specyficzna odmiana entomofobii, czyli irracjonalnego panicznego strachu przed jednym, lub wieloma rodzajami insektów. W moim przypadku właśnie pszczołami i im podobnymi. Fobia niby nie groźna, a jednak utrudniająca życie.


Ale nie po to napracowałam się w pocie czoła nad wymarzonym miejscem do pracy, żeby teraz ulegać chmarze owadów. Nie ma opcji! Postanowiłam podjąć z nimi walkę.


Najpierw próbowałam przełamać swój lęk i nie przejmować się bzyczącymi wokół mnie owadami. No cóż... wytrzymałam całe pięć minut, zanim uciekłam do domu wściekle machając rękami. Pies i koty zdecydowanie miały niezły ubaw. Sąsiedzi pewnie też.


Następnie poszłam po rozum do głowy i zapytałam wujka Google jak poradzić sobie z najazdem os i pszczół. Wszelkie chemiczne środki owadobójcze odrzuciłam od razu. W końcu pszczoły to mimo wszystko bardzo pożyteczne stworzonka, a ostatnio i tak nie miały lekko. Poza tym nie jestem mordercą. Chyba, że na łamach książek, ale to i tak nie zabijam zwierząt tylko ludzi. I to jedynie tych, którzy mnie wkurwili. Bądźmy ludźmi.


Poniżej reklam z zabójczymi środkami wyskoczyło kilka artykułów dotyczących sposobów poradzenia sobie z nadmiarem tych owadów. W jednym z nich napisano, że odstraszająco na pszczoły działa olejek rozmarynowy lub cytrusowy. Rozmarynowego akurat pod ręką nie miałam, ale jako że jestem fanką aromaterapii – cytrusowy już się znalazł w postaci pół buteleczki. Postanowiłam więc nie oszczędzać i całość wylałam na stół, krzesła, poduszki i drewniane barierki tarasu. I wiecie co? Jurajskie pszczoły mają wyjebane na olejek cytrusowy, za to zapach świeżości roznosił się na całej naszej uliczce.


Ale cóż tam jedna porażka! Następnego dnia postanowiłam spróbować innego olejku, bowiem w kolejnym artykule wyczytałam, że pszczoły odstrasza także zapach eukaliptusa. Olejek taki posiadałam w swych zbiorach ze względu na to, że kiedyś wyczytałam w Internetach, że pomaga na chrapanie, a mój mąż okrutnie chrapie. Jak okrutnie zapytacie. A no tak, że kiedyś śniło mi się, że uciekam przed dzikiem, który pochrumkując jest coraz bliżej i bliżej. No cóż, powinnam wiedzieć, że skoro olejek eukaliptusowy nie zadziałał na chrapanie, to i na osy nie zadziała. Za to w tym dniu uliczka pachniała eukaliptusem. Normalnie jurajska egzotyka.


Po dwóch dniach ciężkiej walki, pracy w domu i patrzeniu jak osy i pszczoły śmieją mi się z mojego tarasu w twarz, postanowiłam wytoczyć cięższe działa. Kolejny artykuł od wujka Google podpowiedział mi ocet. No dobra, ocet śmierdzi, ale czymże jest smród octu wobec wygranej walki i możliwości pracy w wymarzonych warunkach? I tu muszę przyznać, że ocet po części zadziałał. Owadów zrobiło się jakby mniej, więc postanowiłam zaryzykować i połączyć terapię octową z terapią przełamywania lęku. Usiadłam na tarasie i pracowałam tam prawie dwie godziny. Pszczół i os było co prawda mniej, ale za to były bardziej wkurwione i jedna użarła mnie w kolano. Skapitulowałam i wróciłam z pracą do domu.


Postanowiłam nie szukać więcej pomocy w tej kwestii w Internecie, tylko zdać się na sprawdzone domowe sposoby. Zapytałam więc męża co zrobić, a ten poradził – zaropować. Co więcej, wyszedł naprzeciw moim potrzebom i przywiózł do domu słoiczek ropy. Jak tego nie docenić? Zatem piątego dnia walki wytoczyłam naprawdę ciężkie działa i wysmarowałam ropą stolik oraz kilka strategicznych miejsc. Cała uliczka waliła po tym stacją benzynową, a osy i pszczoły nie przejęły się tym w najmniejszym stopniu.


Siedząc w oparach ropy odpaliłam Allegro, aby znaleźć chemiczny środek do odstraszania owadów. Bo jeśli myślały, że po pięciu przegranych bitwach się poddam, to były w błędzie.

histoRYJKIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz