Mój mąż nie jest romantykiem.
No co zrobić, widziały gały co brały. Jednak mimo to, czasami próbuje. Z różnym skutkiem, ale mimo wszystko należy te starania docenić. Ja się staram.
Taką właśnie próbę podjął pewnego pięknego dnia, gdy obiecał wrócić z pracy wcześniej, ale mu nie wyszło. Nie był to pierwszy raz, więc zdziwienie, ani tym bardziej wkurw, mnie nie dopadły. No dobra, może trochę wkurw, ale też nie jakoś szaleńczo. W końcu staram się farbować moje blond odrosty w miarę regularnie, więc sztuczna inteligencja się mnie trzyma, zatem rozumiem, że taką ma pracę, że różnie bywa. No i w tym wypadku jeszcze zadzwonił z informacją, że wróci jednak później.
Cóż było robić, korzystając z okazji nadgoniłam trochę robotę i usiadłam z książką. Ze złości nie zrobiłam obiadu. Skoro wraca późną nocą, to niech sobie zje kolację, ja z obiadem czekać na niego nie będę, nie zasłużył. Tak sobie wtedy myślałam.
Ale mój szanowny małżonek, nauczony przez lata wytrzymywania ze mną i moimi humorami, przeczuł chyba co się święci, bo postanowił zaszaleć. Zaszaleć i być romantyczny.
Wrócił do domu późnym wieczorem, a nawet można by rzec, że nocą. Zmęczony, jak to po całym dniu roboty, ale bijący wewnętrznym blaskiem. Po jego uśmiechu już wiedziałam, że coś się święci... Wparował do domu, dał mi powitalnego buziaka i mówi:- Chodź do auta, mam dla Ciebie prezent.No fiu fiu, pomyślałam, ma dla mnie prezent. Może kwiatka, albo czekoladkę, albo jakieś świecidełko, albo zaszalał i książkę może mi kupił.
Wszystkie te myśli przeleciały mi przez głowę w minutę, którą zajęło nam dojście do samochodu. I wtedy mój szanowny, najukochańszy i najwspanialszy mąż wyciągnął ów prezent i podał mi go z szalenie zadowoloną miną.
- To gdzie ten prezent? – spytałam zaskoczona, myśląc, że to co właśnie dzierżę w rękach dał mi tylko do potrzymania, żeby wyciągnąć to, co dla mnie przywiózł.- No prezent. – odparł zdziwiony. – Ale patrz jaka fajna, można ją wydłużyć, albo skrócić i włosie ma takie grube i w ogóle to jest zajebiście droga i porządna miotła.
Tak, dobrze czytacie. Mój mąż w porywie romantyzmu przywiózł mi w prezencie miotłę. Nie ukrywam, fajną, porządną, lepszą niż moja stara miotła, która już się lekko rozpadała, ale kuźwa miotłę!
Wzbił się na szczyty romantyzmu, przebił Mickiewicza, a ja jak ta dzieweczka, przestałam słuchać. Co prawda noc była, nie dzień, ale w naszym miasteczku na ulicach żywego ducha.
Opanowałam poetyckie porównania. Opanowałam wzbierający we mnie śmiech, bo prezent wydał mi się jednak dość zabawny. Opanowałam wszystko, co mną szarpało i podziękowałam mężowi.I tak sobie myślę, że ja jednak wolę jak on jest pozytywista, nie romantyk...
CZYTASZ
histoRYJKI
Hài hướcKiedy życie podpowiada Ci najlepsze scenariusze i historie, nie pozostaje nic innego, jak tylko je spisać i podzielić się nimi ze światem :) Krótkie, treściwe, zabawne. Można się pośmiać. Z wydarzeń. Albo z autorki. To już jak kto woli ;)