Ostatnio dość mocno wycofałam się z życia towarzyskiego. Po latach pracy w branży HoReCa, po latach kontaktów z ludźmi, często nastawionymi bardzo na nie (chyba że mówimy o wycieczce Chińczyków, którą miałam kiedyś przyjemność wymeldowywać wraz z @Matka Litwinka) i po dwóch ostatnich moich miejscach pracy w tej właśnie branży, postanowiłam odpocząć. Zminimalizowałam liczbę osób, z którymi się kontaktuję. Ukryłam się w domu i odmawiałam niemal wszelkich spotkań towarzyskich. Nawet z rodziną widywałam się rzadko. Na szczęście znalazłam branżę, w której poczułam się jak ryba w wodzie (albo mól w bibliotece) i w której mogę pracować zdalnie. Co więcej, większość spraw mogę załatwić online, bez potrzeby rozmawiania z ludźmi. Istny raj.
Myślałam, że wystarczą mi dwa, góra trzy miesiące, żeby się zregenerować i nabrać nowych sił, żeby wyjść do ludzi. Okazało się, że potrzebowałam prawie roku. I jak się okazuje, ten rok nie został bez konsekwencji. Co prawda czuję już coraz większą potrzebę porozmawiania z kimś, kto mówi ludzkim głosem, a nie miauczy lub szczeka, ale okazuje się, że z rozmową z mojej strony jest nieco gorzej.
Pomijam fakt, że zaczęłam się zacinać i jąkać, co wcześniej zdarzało mi się niezwykle rzadko, najgorsze jest to, że wrócił mój stres przed rozmowami z obcymi ludźmi. Ostatni raz zmagałam się z nim jeszcze w podstawówce. A jak wiadomo, w stresie człowiek robi różne dziwne rzeczy. A zwłaszcza ja.
Miałam ostatnio trochę wolnych mocy przerobowych, więc postanowiłam znaleźć sobie jakieś fajne, nowe zlecenie. I tu wkroczyła siła wyższa, bo ledwo pomyślałam, przez przypadek odpaliłam LinkedIn. Jak można odpalić LinkedIn przez przypadek? Ano tak, że układa się na ekranie telefonu jego ikonkę zaraz obok Facebooka. To niebieskie i to niebieskie, a że do tego paluszki jak serdelki, można się machnąć.
No to jak już odpaliłam, to postanowiłam zajrzeć co tam słychać. Słychać było sporo, a wśród wszystkich nowych powiadomień pojawiła się oferta pracy. Zagramaniczna firma poszukiwała copywritera do współpracy na cześć etatu. No jak w mordkę strzelił coś, czego szukałam. Ogłoszenie było napisane po angielsku, więc oczywiście nie doczytałam wszystkiego, bo po co tracić czas. Nie zastanawiając się długo, aplikowałam, dołączając CV. Szkopuł w tym, że CV mam tylko po polsku. Kiedyś w końcu będę musiała zrobić je po angielsku.
Zorientowałam się dopiero po chwili, że w sumie polskiego CV mogą nie zrozumieć, ale machnęłam na to ręką. No trudno, dla jednej oferty nie będę robić CV po angielsku. Jakie więc było moje zdziwienie, gdy zostałam zaproszona na rozmowę. Najpierw z sympatyczną panią od haeru (te zagramaniczne nie oferują bonusów w postaci mrożonej pizzy!), a potem z parą managerów. I o ile spotkanie z panią z haeru mnie zbytnio nie zestresowało, o tyle cały stres wybuchł we mnie na spotkaniu z managerami.
Nie dość, że najpierw nie ogarnęłam linka do spotkania i wpadłam na nie znienacka, to potem stres eksplodował we mnie wulkanem godnym Wezuwiusza. Na piętnaście minut spotkania gadałam jak katarynka przez dziesięć. Po angielsku. Zacinając się i jąkając. A na koniec, zapytana zapewne dla rozluźnienia o mój ulubiony serial, odpowiedziałam, że uwielbiam Emily w Paryżu, bo to takie nie za mądre, ale urocze... Normalnie brakowało, żebym na koniec zdania dodała „dokładnie jak ja"...
Ostatecznie pożegnaliśmy się grzecznie, a sympatyczni managerowie obiecali wrócić z feedbackiem najszybciej, jak to będzie możliwe. Obawiam się, że nie pomyśleli sobie o mnie za dobrze i współpracy z tego nie będzie, ale może chociaż poprawiłam im humor, czy coś. Sobie na pewno.
CZYTASZ
histoRYJKI
HumorKiedy życie podpowiada Ci najlepsze scenariusze i historie, nie pozostaje nic innego, jak tylko je spisać i podzielić się nimi ze światem :) Krótkie, treściwe, zabawne. Można się pośmiać. Z wydarzeń. Albo z autorki. To już jak kto woli ;)