𝗢𝗚𝗥𝗢𝗗𝗡𝗜𝗖𝗭𝗞𝗔

5 0 0
                                    


Lubię kwiaty. I zieleninę wszelaką też lubię. No może poza koperkiem i pietruszką do zupy. Ale jeśli stoi sobie spokojnie w doniczce, a na dodatek rośnie, to w niczym mi nie przeszkadza.


Nie ukrywam, że mam dom (choć był moment, że nie miałam, ale to było tak dawno temu, że nawet najstarsi górale tego nie pamiętają), a dom ten ma taras. Ma też teren wokół siebie, ale jest go (tego terenu) jak na lekarstwo. Za to tarasu jest dużo.


Ale do brzegu. Kilka lat temu zachciało mi się mieć ogródek. Taki wiecie, z warzywami, ziołami (nie ziołem, żeby nie było!) i kwiatami. Niestety wymienione wyżej warunki, mimo całej swej luksusowości, nie pozwalały na spełnienie tego marzenia. Aż w zeszłym roku poznałam w pracy pewną Patrycję, a dzięki pewnej Patrycji, pewną panią na Instagramie, która podpowiada jak sobie poradzić z tą całą zieleniną, bez względu na to, jakim metrażem się dysponuje.


I tu nastąpiło u mnie olśnienie! Przecież mam taras, a na tarasie poza suszarkami z praniem i kotami wylegującymi się na kanapie, mogę mieć jeszcze kwiaty i zioła... w doniczkach! Normalnie poczułam się jak Kolumb odkrywający Amerykę. Jak Alexander Fleming, który odkrył penicylinę. Jak Tommy Lee Jones w „Ściganym", żeby nie powiedzieć, że jak bulterier!


No to jak wiadomo, u mnie od olśnienia do planu krótka droga. Z realizacją już gorzej, ale co tam.


Przekopałam Internety w poszukiwaniu nazw najpiękniejszych kwiatów, zweryfikowałam ceny i połowa z moich pomysłów zwiędła w zarodku. Ale się nie poddałam!


Jako człowiek rozrzutny tylko w przypadku książek i słodyczy, wyhaczyłam wszystkie możliwe kwiaty z przeceny w Lajdlach, Biedronkach i innych sklepach. Odwiedziłam też pobliską kwiaciarnię, oraz wyciągnęłam męża na targ. Jednym słowem – kupiłam, zasadziłam, podziwiałam.


Z tym, że podziw nie trwał długo. Połowa kwiatów, mimo matczynej wręcz opieki z mojej strony, zaczęła więdnąć, gnić lub schnąć. Próbowałam je reanimować odżywkami i inną szarlatanerią, mówiłam do nich, skubałam suchotniki, czyściłam im listki. A one niewdzięczne nic.


Zrezygnowana wygooglałam sobie hasło: dlaczego kwiaty umierają. No i się wydało. W całej swej przemyślności nie wzięłam pod uwagę kilku faktów.

Po pierwsze, że nie ma u mnie za dużo słońca. A kwiaty, które miałam zdecydowanie potrzebowały dużo słońca. Po drugie, że nie wszystkie kwiaty są takie same i niektóre wystarczy podlewać dwa razy w tygodniu, a nie dwa razy dziennie. Zwłaszcza kiedy nie stoją w słońcu. Po trzecie, że w dbanie o mój tarasowy ogród włączy się także szanowny małżonek, co poskutkuje tym, że czasami kwiaty podlane będą więcej niż dwa razy dziennie.


Ale! Jeśli myślicie, że się poddałam to jesteście w błędzie. Nauczona zdobytym doświadczeniem zamierzam w tym roku ponownie stworzyć na tarasie piękny ogród, na widok którego sąsiedzi będą z zazdrości odwracać wzrok i zasuwać rolety w oknach.Z zazdrości, powtarzam, a nie że przykro będzie na to patrzeć!


I tylko mój mąż, patrząc na niedobitki, które zostały z zeszłego roku, powtarza co rusz „Zobaczysz, z tego już nic nie wyrośnie"...

histoRYJKIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz