Cała historia zaczęła się w przedostatni piątek maja. To nie był mój dzień. To nawet nie był mój tydzień, ale piątek zdecydowanie przypieczętował ten stan.
Od końca zeszłego roku mam pracę. Dla mnie to też szok, zwłaszcza, że robię to, co zawsze chciałam robić. I tak jak chciałam, bo nie na etacie, ale jako wolny strzelec.Ma to swoje minusy, nie ukrywam, ale me też plusy. Tych plusów jest zdecydowanie więcej niż minusów, ale we wspomniany piątek nie bardzo to szczerze mówiąc odczuwałam.
Co kobieta robi w takiej sytuacji? Oczywiście dzwoni do kogoś, żeby się wygadać. Wiadomo, że nie do męża – on i tak ma już ze mną krzyż pański.
Zadzwoniłam więc do mojej siostry w wiedźmowatości i zaczęłam się jej żalić. Że mi tekstu nie przyjęli. Że ta agencja co miał być cud, miód i orzeszki, a przede wszystkim dobre stawki, to chyba jednak nie chce ze mną współpracować. Że jeszcze cały tydzień do końca miesiąca, a ja nie mam żadnych zleceń i mało za maj zarobię. Że pogoda do dupy i nie mogę pracować na tarasie, a tak bym już chciała. Że inflacja, w sklepach drogo, a to tego chujowej jakości. Że w ogóle jak żyć panie premierze...
Siostra wysłuchała dzielnie tego wszystkiego i zajechała jakimś buddashitem, w stylu „jesteś tym, o czym myślisz, więc myśl pozytywnie". No dobra. Ja też tak mówię, jak ona mi się żali. Weekend jakoś minął. W sobotę wykorzystaliśmy z szanownym małżonkiem piękną pogodę i ogarnęliśmy trochę wkoło domu. Niedzielę spędziliśmy leniwie, ale heloł, każdemu czasem należy się chwila odpoczynku.
Nadszedł poniedziałek.
Z rana zdzwoniłyśmy się jak zwykle z siostrą wiedźmą i jakoś nam znowu zeszło na moje żale w związku z brakiem zleceń. Na to opowiedziała mi, że całą sobotę relaksowała się przekopując ogródek i myślała o mnie i moich zleceniach. Mniej więcej słowami: Kaśka teraz zrzędzi, że nie ma co robić, ale jak jej zaraz pierdolnie zleceniami, to będzie narzekać na klęskę urodzaju". Uśmiałyśmy się, ale przyznałam, że nie miałabym nic przeciwko. Pogadałyśmy jeszcze chwilę i każda zabrała się za swoją pracę.
Zaraz po naszej rozmowie dostałam maila z nowym zleceniem. A później, że moja kandydatura w pewnej firmie jest rozpatrywana. A potem jeszcze odezwała się do mnie pani od tekstów o tematyce turystycznej, czy nie chciałabym może dla niej pisać.Zadzwoniłam do siostry, że wykrakała.
Nic to. Nadszedł wtorek.
Zaczął się od tego, że pani która na początku nie zaakceptowała moich tekstów, po drobnych korektach uczyniła to od ręki. Później wpadły mi jeszcze dwa zlecenia.Zadzwoniłam do siostry zapytać, skąd wytrzasnęła tę łopatę, bo cuda się dzieją.
To też jeszcze nic. Nadeszła środa.
Rozpoczęła się dla mnie od rozmowy z przesympatyczną panią, z którą współpracuję i załatwieniu tym samym dodatkowego zlecenia. Później dostałam kolejne zlecenie za naprawdę dobre pieniądze. A potem jeszcze wiadomość od tej agencji, co myślałam, że nie chcą ze mną współpracować, że jednak chcą. Magia łopaty rozwinęła się nawet bardziej, bo okazało się, że moje książki czytają nie tylko krewni i znajomi królika, ale także znajomi znajomych, co to ja ich nie znam, a oni znają mnie jako pisarkę.
Zrobiłam krótki filmik o magicznej łopacie i wysłałam do siostry.
Czwartek okazał się zdecydowanie spokojniejszy – wpadły dwa zlecenia i to takie bez szału.
W piątek magia łopaty przestała działać.
Tak więc jeśli potrzebujecie trochę magii w swoim życiu – polecam kopanie grządek, czy inne magiczne czynności. Oczywiście nie osobiście, tylko za pośrednictwem kogoś bliskiego. W myśl zasady: Po co się męczyć, niech kto inny Cię wyręczy.

CZYTASZ
histoRYJKI
HumorKiedy życie podpowiada Ci najlepsze scenariusze i historie, nie pozostaje nic innego, jak tylko je spisać i podzielić się nimi ze światem :) Krótkie, treściwe, zabawne. Można się pośmiać. Z wydarzeń. Albo z autorki. To już jak kto woli ;)