Kiedy jesteś osobą bezrobotną, a właściwie kiedy dociera do ciebie, że to co wpłynęło na konto dziesiątego było ostatnim wpływem przez najbliższy czas, to nawet jeśli masz jakąś poduszkę finansową, a twoje konto nie świeci pustkami, pojawia się refleksja nad wydatkami.
Wiadomo, na książkach oszczędzać jakoś tam bardzo nie będziesz, na fajkach też nie. Zwłaszcza, że teraz możesz palić ile chcesz i nikt na ciebie nie patrzy krzywo kiedy wychodzisz na dymka. Ba! Nawet nie musisz wychodzić! Możesz być jak Peggy Bundy i gotować obiad z fajką w buzi (mąż i tak nie zobaczy jeśli trochę popiołu wpadło ci do tego pysznego sosu chińskiego ze słoiczka, za jedyne 4,99 na promce w Biedrze).
Na czym więc oszczędzać? Na tym co do domu.
I nagle zwracasz uwagę na to ile kosztuje papier toaletowy, puszki dla kotów, mięso dla psa, żel pod prysznic, proszek do prania czy inne dobra luksusowe. Przypominasz sobie, że masz kartę Moja Biedronka, Delikartę i aplikację Lidla, z której i tak nie skorzystasz bo na twojej wsi nie ma takich luksusów.
W każdym razie postanowiłam oszczędzać.
Do wyjazdu na zakupy przygotowałam się jak profesjonalista. Przejrzałam porządnie zawartość lodówki i szafek w kuchni (na zamrażalnik brakło mi odwagi), zrobiłam listę zakupów i zjadłam porządne śniadanie (podobno głodni kupujemy więcej i mniej przemyślanie). Zamknęłam koty na górze, a psa na dole. Podomykałam okna, żeby sąsiedzi nie wzywali od razu TOZu słysząc szczekanie psa, który nie potrafi zostać sam na dłużej niż pięć minut (po dwóch miesiącach to i tak duży progres, wcześniej nie potrafił nawet minuty).
Zamknęłam dom, wróciłam z auta żeby jeszcze sprawdzić czy na pewno zamknęłam (takie zboczenie nie do wyplenienia, próbowałam) i po szarpaniu klamki przez pół minuty wsiadłam do auta i odjechałam w kierunku centrum seksu i biznesu miejscowości, w której mieszkam, to jest marketu marki Biedronka.
Pod Biedronką wiadomo, zawsze pełno ludzi, nie ma gdzie zaparkować, trzeba łamać przepisy, wjeżdżać pod prąd, taranować krawężniki i stawać gdzie tylko zmieści się chociaż pół samochodu. Dlatego wcześniej dokładnie przemyślałam też porę wyjechania na akcję zakupy. Nie z samego rana, bo babcie wracające z kościoła, bo mamy na porannych spacerkach z bombelkami, bo wszyscy ci ludzie co nie zdążyli jak zwykle zrobić sobie śniadania do pracy i muszą coś kupić po drodze. Ale też nie popołudniu, kiedy wszyscy pracujący ludzie zjeżdżają na zakupy wracając po ciężkim dniu do domu. Widok ich wymęczonych twarzy wprawia mnie w zakłopotanie – w końcu ja siedzę bezrobotna w domu, czyli jak na wakacjach.
Wybrałam się w samo południe. Lipiec, żar leje się z nieba, ale mimo to pozytywnie nastawiona podjechałam pod market. A tam aut więcej niż w sobotę pod Ikeą.
Nosz kurwa, za darmo coś dają?!No dobra, może jest jakaś mega promka, o której nic nie wiem.
Trzy głębokie wdechy, siedem okrążeń wokół sklepu i znalazłam miejsce. Zaparkowałam. Trochę krzywo ale co tam. Trzasnęłam drzwiami wozu i ruszyłam na podbój promocji i najtańsze zakupy w moim życiu.
Metodycznie przeciskając się miedzy ludźmi w alejkach sklepu wkładałam do koszyka tylko to co miałam na liście, patrząc na cenę i pilnie zliczając w głowie ile wydam. Zapakowałam koszyk wszystkim co trzeba i ruszyłam do kasy.
Oczywiście na sześć kas czynne tylko dwie (w sumie kto by się spodziewał najazdu barbarzyńców o 12:00 w dzień powszedni).
Stałam spokojnie, jakaś babcia za mną co rusz tyrpała mnie wózkiem. Co przesunęłam się odrobinę do przodu, babcia z uporem maniaka robiła to samo wjeżdżając we mnie. Postanowiłam nie dać się sprowokować i zaczęłam oddychać głęboko. To nie był dobry pomysł, zapomniałam że mam na sobie maseczkę, która jeździ ze mną w aucie od czasów Napoleona albo i dawniejszych.
Ale oto wreszcie sympatyczna pani kasjerka zaczęła kasować moje zakupy. Podałam numer telefonu przypisany do karty Moja Biedronka, którą dawno już gdzieś posiałam, nadążyłam z pakowaniem skasowanych produktów do siatki, o której tym razem wyjątkowo nie zapomniałam, zadowolona z siebie czekałam na wynik ile mam zapłacić, no i okazało się, że prawie 150 zł...
Sto pięćdziesiąt za kilka rzeczy??? Mnie podliczanie wyszło nieco inaczej! Ale że za mną zrobił się już długi sznurek oczekujących do kasy zapłaciłam grzecznie, zabrałam paragon i wyszłam.
Upakowałam zakupy w moim mikro bagażniku (jedyny minus tego auta), zapaliłam papierosa i zaczęłam analizować paragon. Pan który chyba liczył, że szybko zwolnię miejsce parkingowe odjechał zrezygnowany po kilku minutach. A ja paląc przyglądałam się cyferkom na skrawku papieru z coraz większym niedowierzaniem. Okazało się bowiem, że nie dość, że nie umiem być perfekcyjną panią domu, to jeszcze nie umiem liczyć...
CZYTASZ
histoRYJKI
MizahKiedy życie podpowiada Ci najlepsze scenariusze i historie, nie pozostaje nic innego, jak tylko je spisać i podzielić się nimi ze światem :) Krótkie, treściwe, zabawne. Można się pośmiać. Z wydarzeń. Albo z autorki. To już jak kto woli ;)