𝗠𝗜𝗦𝗭𝗖𝗭𝗢𝗪𝗜𝗘 𝗛𝗔𝗘𝗥𝗨

6 0 0
                                    

Jako człowiek nieprzystosowany do bezrobocia i nie potrafiący stać się bezrobotnym alkoholikiem, wpisującym się w lokalny koloryt, postanowiłam szukać pracy.


Konta na wszystkich portalach z ogłoszeniami miałam już założone, zaczęłam je więc przeglądać i wysyłać siwi hurtowo. No, poza tymi ogłoszeniami, gdzie trzeba było wysłać siwi po angielsku, bo jeszcze nad nim pracuję. Od jakichś pięciu lat. Z hakiem.


Muszę przyznać, że odzew był nienajgorszy. Zadzwoniła do mnie między innymi Pani z hotelu, pytając czy na pewno chcę aplikować na stanowisko recepcjonistki, biorąc pod uwagę moje doświadczenie. Przekonała mnie – nie chcę.


Pojechałam też na rozmowę w sprawie pracy jako specjalista do spraw sprzedaży z językiem angielskim w pewnej firmie spedycyjnej. Właściciel przywitał mnie całkiem miło, rozmowa nawet się kleiła, choć zaskoczyło mnie, że toczyła się jedynie w rodzimym języku. No cóż, widocznie pan miał zaufanie do ludzi i nie musiał sprawdzać, czy napisałam prawdę w siwi. Jednak kiedy doszło do tematu stawki, okazało się, że nieco się rozmijamy. Ja i moje oczekiwania finansowe z oczekiwaniami pana. Właściwie rozmijamy się nie trochę, a bardzo. Pan bowiem zaproponował umowę zlecenie, nienormowany czas pracy i najniższą krajową.


Całkiem kulturalnie jak na zaistniałą sytuację podziękowałam i wróciłam do domu słać dalej swoje siwi w świat.

Po kilku tygodniach odezwała się do mnie PRAWDZIWA pani z haeru. Miała służbowego maila, a w jego stopce pod nazwiskiem „Starszy specjalista ds. HR". STARSZY SPECJALISTA! Firma też wszem i wobec znana, pomyślałam więc „Oto trafiło się ślepej kurze ziarno. Jak się postaram, będzie robota na kilka lat".


Pojechałam więc na umówione spotkanie. Sympatyczna pani najpierw opowiedziała mi o firmie i jej wartościach, później zadała serię pytań dotyczących marketingu i sprzedaży, a następnie zaczęła opowiadać o tym, na czym polega praca na stanowisku, na które aplikuję. Z każdym wypowiedzianym przez nią zdaniem moje oczy robiły się coraz większe, bo lista była długa. Długa na trzy odrębne stanowiska, a nie jedno biedne junior marketing specjalist.


Postanowiłam się jednak nie zrażać i potraktować to jako wyzwanie. Skoro tyle zadań, to jak podam swoją stawkę nie będą kręcić nosem. W końcu będą mieli kogoś, kto im TO WSZYSTKO ogarnie. Doszłyśmy w końcu do tematu wynagrodzenia. Podałam swoją stawkę, pani sympatyczna nabazgrała coś w kajeciku i skończyło się na znanym wszem i wobec stwierdzeniu „ Ok, zadzwonimy do pani".


No wiadomo, jak mówią, że zadzwonią to nie zadzwonią. Heloł. Jakie więc było moje zdziwienie, gdy dwa dni później zobaczyłam, że pani z haeru faktycznie do mnie oddzwania. Odebrałam, po czym usiadłam z wrażenia gdy usłyszałam, że chcą mnie przyjąć.


Myślę sobie – zajebiście – i już zaczynam planować kolejność, w jakiej obdzwonię bliskich i znajomych królika z informacją, że porzucam bezrobocie, kiedy słyszę w słuchawce: „Jednak nie możemy Pani zaproponować kwoty, jaką Pani podała." Myślę sobie, dobra Katarzyna, nie bądź zachłanna, firma z solidną pozycją na rynku, rozpoznawalna marka, możesz trochę zejść ze swojej stawki.


I w tym momencie pani Starszy Specjalista ds. HR podaje mi proponowaną stawkę. Niższą niż ta, za jaką pracowałam pięć lat temu jako zwykła recepcjonistka.


Staram się nie wybuchnąć, staram się nie powiedzieć pani z haeru, co myślę o podanej stawce, oddycham głęboko, liczę do dziesięciu i wstecz (co nie jest takie proste – spróbujcie sami!) i mówię: „Wie pani, ta stawka to troszkę poniżej moich oczekiwań." (troszkę, kurwa!). Na co pani z haeru niezrażona wyciąga asa z rękawa.


Ba! Asa! Dżokera! I to nie byle jakiego, a wysadzanego diamentami i ociekającego złotem. Wyciągnęła go chyba ze skarbca samego Alibaby. Bo otóż mówi do mnie: „Ale mamy też benefity dla naszych pracowników!" I tu robi wymowną pauzę, po czym dodaje: „Na przykład może pani kupić w naszym sklepiku dziesięć mrożonych pizz w takiej cenie, że jedna wychodzi panią tylko złotówkę".


Nosz kurwa! Trafiłam do benefitowego nieba! Mrożona pizza za złotówkę! To przebija wszelkie promki z Biedry i Lidla razem wzięte! Zostanę królową życia, będę kąpać się w wannie pełnej mrożonych pizz! Moje życie nabierze blasku!


Zdusiłam w sobie wszystkie te myśli i uczucia, zdusiłam chęć wybuchnięcia spazmatycznym śmiechem i uprzejmie podziękowałam za propozycję, odmawiając jednocześnie jej przyjęcia. Pani z haeru nie ukrywała zdziwienia, ale przyjęła to dzielnie na klatę.


A mrożona pizza śni mi się po nocach do tej pory. Bo może nawet i bym się na nią skusiła, bo lubię pizzę, ale mój piekarnik od pięciu lat nie działa...


P.S. Tak, poprosiłam męża o naprawę. Powiedział, że naprawi. A jak powiedział, to powiedział i nie trzeba mu przypominać co pięć lat.


P.S. 2. Pani z haeru była lepsza niż dyrektor pewnego hotelu, który kiedy wręczyłam mu wypowiedzenie próbował mnie zatrzymać słowami: „Niech pani nie ucieka. Mamy w stosunku do pani pewne plany, a hotelu to nic nie kosztuje".

histoRYJKIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz