𝗣𝗢𝗟𝗜𝗚𝗟𝗢𝗧𝗞𝗔

4 0 0
                                    


Jestem człowiek komunikatywny, lubię móc się dogadać z każdym. Jak wiadomo, znacznie pomaga przy tym znajomość języków obcych. No i ja znam ich sześć. Tylko słabo.


No dobra, nie wszystkie słabo, bo po angielsku śmigam. Śmigam, bo zmusiły mnie do tego okoliczności, a dokładniej praca w hotelowej recepcji. I choć znam recepcjonistów, ba, nawet kierowników recepcji, którzy po angielsku ni w ząb, to ja jednak starałam się być w miarę możliwości profesjonalistką. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało.


Znam zatem dość płynnie angielski, do tego uczyłam się w liceum francuskiego, a później dla przyjemności poznałam podstawy rosyjskiego i hiszpańskiego. Do tego na studiach była łacina i starocerkiewnosłowiański. Tak, jest taki język, ale o jego istnieniu wiedzą chyba tylko poloniści. Ewentualnie krewni i znajomi, którym poloniści wypłakiwali się w rękaw, próbując się nauczyć czegokolwiek w tym języku.


W każdym razie potrafię i mam na to dowody!


Na przykład, gdy byłam jeszcze w liceum, przyjechali do nas z wymiany francuzi. O dziwo, mówiący po angielsku. I pewnego pięknego dnia, gdy wychodziłam po wuefie z szatni z moją koleżanką Magdą (a trzeba Wam wiedzieć, że Magda mówiła perfekcyjnie po angielsku i nieosiągalnie dla mnie dobrze po francusku) podszedł do nas jeden z uczniów z wymiany i zapytał:- Where is your teacher?Zrozumiałam. I chyba na fali tego, że zrozumiałam postanowiłam działać. A że obok stała poliglotyczna Magda, musiałam działać szybko. Zdobyłam się więc na wyżyny inteligencji lingwistycznej i całą powagą, dodając do tego gest machnięcia ręką, odpowiedziałam:- Tam.O dziwo zostałam zrozumiana. Magda za to śmiała się ze mnie do końca liceum (mam nadzieję, że już się nie śmieje i zapomniała tę historię).


No dobra, angielski angielskim, większość ludzi już jako tako zna ten język. A ja mam jeszcze francuski dowód. A co!


To już sytuacja zawodowa, z nie pierwszej mojej pracy. Byłam wtedy recepcjonistką w pewnym dość znanym hotelu. Jakoś tak się złożyło, że był to dzień spokojny więc w recepcji byłam sama jedna. I w pewnym momencie podeszła do mnie ona. Też sama jedna. Rezerwację miała, co potrafiła wyartykułować po angielsku, dalej już tylko parle francais. Najpierw spanikowałam, potem szukałam czy nie ma w promieniu wzroku kogoś, kto mógłby mi pomóc, później chciałam uciekać, ostatecznie jednak wzięłam głęboki oddech i łamaną francuszczyzną zameldowałam sympatyczną panią i pokierowałam do pokoju. Pokój przydzieliłam jej na dwudziestym piętrze, bo kołatało mi się w głowie deuxième étage (nie myślcie, że taka jestem mądra – sprawdziłam teraz jak to napisać). Dumna z siebie byłam nieziemsko i przez lata całe chwaliłam się swoim wyczynem wszem i wobec. Aż kilka dni temu, zupełnym przypadkiem mój ciąg myślowy pogalopował w tym kierunku i doznałam olśnienia. Deuxième étage to bowiem w języku Voltaire'a piętro drugie, a nie dwudzieste. Na drugim piętrze wspomnianego hotelu mieściły się sale konferencyjne, więc i tam sympatyczna Francuzka mogła dotrzeć. No cóż, jak się nie zna języków, to ma się dodatkowe atrakcje turystyczne.Z językiem rosyjskim za to miałam więcej kontrolowanych wpadek. Postanowiłam się go bowiem uczyć, mając pod ręką moją siostrę w wiedźmostwie, która tym językiem włada prawie jak ojczystym. Przysporzyłam jej tym salw niepohamowanego śmiechu, bowiem na początku nauki tłumaczyłam jej, że:- chcę zjeść kanapę,- chcę wypić kawiarnię,- chcę ugotować język,- chcę zjeść dywan.Nie wiem dlaczego, ale same takie jakieś gastronomiczne pomyłki mi się trafiały...

histoRYJKIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz