𝗞𝗜𝗘𝗗𝗬 𝗖𝗭𝗬𝗧𝗔𝗦𝗭 𝗭𝗔 𝗗𝗨𝗭̇𝗢 𝗞𝗥𝗬𝗠𝗜𝗡𝗔Ł𝗢́𝗪

5 0 0
                                    

Poza tym, że dużo piszę, to także dużo czytam. Od zawsze. Najulubieńszym gatunkiem są dla mnie kryminały. Poczynając od Joanny Chmielewskiej, przez Aleksandrę Maryninę, Katarzynę Bondę, po Jo Nesbo. Co za tym idzie – najwięcej czytam kryminałów.


I chyba to czytanie mi nieco zaszkodziło.


Pewnego razu bowiem wyszłam z domu, zostawiając moją kotkę imieniem Myszka na podwórku. Na podwórku oznacza tu, że cała uliczka i przyległości były jej. Nie było mnie trochę, a kiedy wróciłam, sąsiadka poinformowała mnie, że kot był, przez chwilę strasznie miauczał, po czym poszedł. A na dodatek w okolicy wałęsa się jakiś obcy kocur, płomiennie rudy. Jak wiadomo, do rudych nie można mieć zaufania, zaczęłam więc wołać Myszkę. Ta po chwili pojawiła się, z ogromnym wyrzutem domagając się głasków i żarcia. Jednocześnie.


Zaspokoiłam kocie potrzeby i postanowiłam rozejrzeć się po okolicy za wrednym rudym. Tak po prostu, z czystej babskiej ciekawości. I znalazłam go. Leżał sobie zwinięty w kłębek na podjeździe domu, w którym nikt nie mieszka. Moje koty lubią tam chodzić, więc pomyślałam, że nie będzie mi tu jakiś obcy kocur się wylegiwał na ich dzielni. Zaczęłam więc robić hałas i machać rękami w jego kierunku. I wiecie co? Zignorował mnie skubany. Mówiłam, że rude to wredne. Znalazłam więc patyk i rzuciłam w niego. O dziwo trafiłam. Kot się jednak tym nie przejął. I tu zaświtała mi myśl „A może coś mu się stało?". Że zwierzolub jestem, z naciskiem na kociarę, postanowiłam sprawdzić. A że nie wypada przełazić przez płot do sąsiada, zaciągnęłam do tej czynności szanownego małżonka. W końcu to on się potem będzie wstydził jak coś, a nie ja.


Szanowny małżonek najpierw odmawiał stanowczo, potem lekko zmiękł, aż całkowicie się ugiął pod rozpostartą przeze mnie wizją rozkładających się kocich zwłok, robali i ogólnego Armagedonu. Zebrał się w sobie i przelazł przez płot. Ostrożnie, skradając się niczym Don Pedro z Krainy Deszczowców podszedł do kota i...


I to, co wykrzyknął nie nadaje się do publikacji, nawet tutaj.


Okazało się bowiem, że nie był to kot, a wygrzewająca się w słońcu czapka z lisa. Kot, czy lis – jeden pies, powiecie. Otóż mój szanowny małżonek nie podzielał tego zdania. Zdenerwował się na mnie okropnie, stwierdził, że już nigdy mnie nie posłucha i odszedł. Na szczęście nie w siną dal, tylko do kuchni po napój chmielowy łagodzący oznaki wzburzenia.


A ja już wiem, że czytanie zbyt wielu kryminałów może człowieka czasem zgubić.

histoRYJKIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz