Nie wiem, czy to kwestia nazwiska, moich fobii, czy po prostu los, fatum, przeznaczenie...W każdym razie owady walą do mnie drzwiami i oknami. Gdzie się nie obejrzę, tam coś się pojawia i bzyczy. Choć nie zawsze bzyczy.
Z osami próbującymi zaanektować mój taras w końcu sobie poradziłam. Zostały jedynie przeokrutnie natrętne muchy, tuptające wkoło mrówki (które w sumie w niczym mi nie przeszkadzają), ćmy, które postanowiły zrobić sobie przystanek z jednej ze ścian oraz najgorsze... MSZYCE, które z moich kwiatów zrobiły sobie stołówkę.
Kwiaty kocham prawie tak bardzo jak moje koty i psa, więc postanowiłam walczyć z tymi małymi szkodnikami.
Niepomna skutków walki z poprzednim owadzim najeźdźcą, ponownie rzuciłam pytaniem w wujka Google.
Pierwszą podpowiedzią było sadzenie obok tego, czego nie chcemy żeby zeżarły nam mszyce, roślin, które je odstraszają. Na przykład czosnku. Wszystko fajnie, tylko czosnek w doniczce z pelargoniami wyglądałby poniekąd dziwacznie. Lubię dziwaczność, ale nie popadajmy w przesadę.
Weszłam chyba w tematykę eko, bo kolejnym pomysłem podsuniętym przez wujka Google było wykorzystanie do walki z mszycami innych owadów. Nie ukrywam, że ich nazwy mnie zafascynowały, zwłaszcza w przypadku pryszczaków, mszyco jadów i mojego numeru jeden – biedronki Adalia bipunctata. Ale jednak jak dla mnie owada owadem to trochę za bardzo incepcyjnie.
Skupiłam się na formach pryskanych. Także eko.
Pierwsza propozycja, to preparat sporządzony z pokrzywy, mniszka lekarskiego, czosnku, wrotycza pospolitego i krwawnika pospolitego. No dobra, jak wygląda pokrzywa to wiem, ale reszta – czarna magia. Jednak od czego ma się Internet! Wygooglałam, zapisałam sobie zdjęcia i poszłam z Filutkiem na spacer. Na naszej górce rośnie cała masa zielska, ale takiego jak na zdjęciach (poza oczywiście pokrzywą) nie znalazłam nigdzie, zatem odpuściłam zwalczanie mszyc zielskiem.
Innym pomysłem, jaki znalazłam w czeluściach Internetu, było przygotowanie oprysku z mydła potasowego o zapachu czosnku. Rety, ja mieszkam na wsi i prawie nie wychodzę z domu (bo w sumie nie potrzebuję i do tego jestem leniwa buła) – gdzie ja tu kupie mydło potasowe? I to jeszcze o zapachu czosnku? Skreśliłam kolejny przepis.
Następny pomysł z czeluści Internetu to woda z octem i kropelką płynu do naczyń. Tutaj bez wymagań zapachowych (ciekawe, czy ktoś produkuje płyn do naczyń o zapachu czosnku...). Coś mi świtało, że już tego próbowałam kiedyś z marnym skutkiem, ale spróbowałam. Skutek był ten sam. Cały taras i pół uliczki śmierdziało octem, a mszyce ucztowały na moich kwiatach w najlepsze. Chyba im ten ocet za przyprawę posłużył...
Kolejnym ekologicznym sposobem na mszyce miał być wywar z cebuli. Tak, trzeba gotować cebulę przez pół godziny, potem przecedzić, wywar ostudzić i podlać tym kwiaty. Walory zapachowe odwiodły mnie od testowania tego pomysłu.
Ostatnim znalezionym pomysłem na pozbycie się mszyc (choć jestem w stu procentach pewna, że Internet skrywa więcej perełek) było ręczne ściąganie mszyc z kwiatka. Może i skuteczne, ale dla osoby, która zdecydowanie ma awersję do dotykania owadów absolutnie niewykonalne.Postanowiłam zaniechać szukania i nabyłam drogą kupna chemiczny preparat do przygotowania oprysku.
Pomna doświadczeń z odżywianiem roślin, kiedy przesadziłam z proporcjami i spaliłam fuksje odżywką do pelargonii (nie pytajcie), tym razem odmierzyłam (pierwszy raz w życiu!) odpowiednią dawkę i przygotowałam oprysk. Pierwsze pryskanie zadziałało jedynie na jabłonkę, choć mam wrażenie, że mszyce zamiast wyginąć, przeniosły się z niej na surfinie i pelargonie. Może są smaczniejsze? Drugi zrobiłam przedwczoraj i nie sprawdzałam jeszcze efektów, ale mam nadzieję, że może po nim przeniosą się gdzieś dalej, na przykład na kwiaty sąsiadów.
CZYTASZ
histoRYJKI
HumorKiedy życie podpowiada Ci najlepsze scenariusze i historie, nie pozostaje nic innego, jak tylko je spisać i podzielić się nimi ze światem :) Krótkie, treściwe, zabawne. Można się pośmiać. Z wydarzeń. Albo z autorki. To już jak kto woli ;)