Nawarstwiło mi się ostatnio bardzo dużo spraw. Praca, sprawy prywatne wymagające dzwonienia po urzędach (najgorszemu wrogowi nie życzę!... No może życzę ze dwóm... No w porywach czterem), autorskie projekty – jednym słowem wysokie obroty niemal bez przerwy.
Więc kiedy udało mi się wywiązać ze wszystkich niemalże zobowiązań, ogarnąć sprawy urzędowe, a do tego nadgonić pisanie swoich własnych treści, postanowiłam podarować sobie chwilę relaksu. Tak wiecie, jak w reklamie: wanna pełna bąbelków, pachnące świeczki, robiące przy okazji nastrój, dobra książka oraz cisza i spokój. W końcu, jak mówią w reklamach „jesteś tego warta".
Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Ogarnęłam wszystkie (dosłownie WSZYSTKIE!) domowe sprawy, poleciałam na spacer z Filecikiem, nakarmiłam całą zwierzynę, upewniłam się, że mąż ma przygotowane jedzenie i na pewno nic nie będzie ode mnie chciał, po czym poinformowałam go, że idę do wanny i że jak chce to zapraszam ze mną. Nie zawiódł moich oczekiwań. Odmówił.
Napuściłam więc wodę, wlałam pachnący płyn i zrobiłam bąbelki. Przygotowałam sobie największy dostępny mi kubek herbaty (@Matka Litwinka – jeszcze większy, niż ten, w którym robiłam Ci kawę), przygotowałam książkę, przygotowałam laptopa z nastrojową muzyką i wszystko to zaniosłam do łazienki. Ze świeczek zrezygnowałam, bo przypomniałam sobie, że leżą schowane w szafce na tarasie i nie chciało mi się już po nie wychodzić.
Sprawdziłam gdzie są koty, gdzie pies i gdzie mąż. Koty spały rozsiane po całym domu, a pies siedział z mężem na tarasie. W sensie z moim mężem, nie swoim. Udałam się więc w stronę łazienki.
Ledwo wlazłam do wanny, ledwo odpaliłam laptopa, pojawił się mój szanowny małżonek.- Kąpiesz się teraz?- No tak.- Aha. A długo będziesz?- A nie wiem.- Aha. No to ci nie przeszkadzam.Taaaa....
Przy okazji męża, w łazience pojawił się też pies. Pies jak pies, nie przeszkadza, nie gada, położył się grzecznie na dywaniku przed wanną więc niech leży. Ja mam relaks.
Nie minęły trzy minuty, jak słyszę, że mój luby woła coś do mnie z salonu. Wyłączyłam muzykę i poprosiłam, żeby powtórzył. Miał mi do przekazania niezwykle istotną wiadomość, w postaci informacji, że w telewizji puszczają Straszny Film. Straszne.
Nauczona doświadczeniem nie włączałam ponownie muzyki. Jak mogę mieć relaks bez świeczek, to i bez muzyki też się da. Relaks jest relaks. Zresztą muzyka nie była potrzebna, bo relaksową otoczkę dźwiękową odwalił mój mąż, relacjonując mi pełen program telewizyjny na dostępnych nam kanałach. Jest ich ponad setka.
Ale nie ważne, postanowiłam, że będzie relaks, to będzie. Może bez świeczek, może bez błogiej ciszy, ale za to w wannie pełnej pachnącej piany. Pisałam ostatnio o sposobach na stres i była wśród nich aromaterapia.Pies musiał chyba czytać mi przez ramię, co piszę, bo zasadził bąka roku. Takiego z efektami dźwiękowymi. Aromaterapia i leczenie dźwiękiem w jednym.
Aromaterapia w jego wykonaniu była tak silna, że zdecydowałam się zakończyć relaksacyjną kąpiel. Zresztą mój mąż przeniósł się do sąsiadującej z łazienką kuchni i prowadził zażartą dyskusję z kotami na temat zawartości ich miseczek.
Odprężyłam się zatem cholernie i wedle wymyślonych wytycznych. Niech to relaks trafi...
CZYTASZ
histoRYJKI
HumorKiedy życie podpowiada Ci najlepsze scenariusze i historie, nie pozostaje nic innego, jak tylko je spisać i podzielić się nimi ze światem :) Krótkie, treściwe, zabawne. Można się pośmiać. Z wydarzeń. Albo z autorki. To już jak kto woli ;)