LI

177 6 1
                                    

Schowali się za śmietnikami i spojrzeli na szwendaczy przed nimi.

- Wyszli za ogrodzenie. - powiedziała do niego, szepcząc.

- Ta... Musimy się nimi zająć i zablokować dziurę, by spokojnie wykończyć resztę. - Rick zaczął liczyć - Siedem, osiem... dziewięć. Samochód. To nasza barykada. Wykończę tego, ty zajmij się resztą. - spojrzała na niego, podnosząc brwi do góry i otwierając usta.

- Ty masz jednego... A ja ośmiu? - zapytała. Spojrzał na nią, kręcąc głową. Uśmiechnęła się szeroko.

- Możemy iść wystrzelać, ale to przyciągnie resztę. Musimy to załatwić po cichu. - gestykulował. Przechyliła głowę na niego. - Ośmiu? Co to dla ciebie.

- Szeryf ma jednego, a ciężarna ośmiu... - prychnęła, udając oburzoną - Gentelmen...

Powoli wyszła do szwendaczy i znowu schowała się za śmietnikiem. Po kolei uderzała w nich maczetą. Zobaczyła jednego, który szedł w jej stronę. Był tak powolny, że zdecydowała się go zignorować. Podeszła do Ricka i pomogła mu pchać auto. Spojrzał na nią.

- Miałaś swoją ósemkę. Mogę popchać.

- Ja też. - uśmiechnęła się. Rick wszedł do auta.

- Hamulce nie działają. - powiedział. Na to przestała pchać i auto naprawdę dalej jechało bez zatrzymywania. Nagle zaczęto strzelać. Prawie dostała. Szwendacz z bronią utknął i przypadkiem nacisnął na spust. Strzelał idealnie w jej stronę, a ona musiała uciekać. Szybko otworzyła bagażniki weszła do środka, zamykając go za sobą. Auto nagle się zatrzymało. - Lana? Żyjesz?

- Tak. Ty?

- Też. Chyba minęliśmy dziurę.

- Chyba tak... - jęknęła, słysząc zbierających się szwendaczy wokół auta.

- Plan był niezły...

- Świetny plan. Ośmiu na ciężarną. Nie wybaczę ci tego, Ricku Grimesie.

Rick otworzył szybę od dachu auta. Wszedł na niego i potem pomógł Lanie. Przeszli przez auto i przeskoczyli przez barierkę na puste pole od szwendaczy. Od razu zaczęli się zbierać przed barierką.

- To co? - zapytała.

- Do roboty. - uznał. Oboje od razu zabrali się za uderzanie w głowy szwendaczy. Szło im nieźle przez moment.

- Barierka nie wytrzyma. - oznajmiła, ale dalej uderzali.

- Rzeczywiście. - powiedział, kiedy się przewaliła. Dość szybkim krokiem pobiegli dalej. Zaczęli biec przez cyrk i w końcu przewalili jedną belkę, aby zrobić sobie czas. Mimo to szwendacze zebrali się w jedną dużą grupę, idącą za nimi.

- Trzeba ich jakoś podzielić.

- Weź zjeżdżalnie, a ja diabelski młyn. - stwierdził. - Chyba, że spadamy.

- Serio, chcesz iść? - zapytała, drocząc się i ruszyła w stronę zjeżdżalni, zostawiając go za sobą.
Tak jak się spodziewali grupa rozdzieliła się na dwie. Wtedy walczyli przez barierki.

- Jak ci idzie!? - usłyszała jego krzyk. Spojrzała na niego. Z tej odległości jeszcze go widziała.

- Jeszcze ośmiu! A ty?

- Dziesięciu! - odkrzyknął. Lana dalej uderzała. Wzdrygnęła się, słysząc strzał. Spojrzała na teren Ricka i widziała tylko jak spada w dół z młyna.

- Rick! - krzyknęła przerażona i szybko pobiegła do niego. Słyszała strzały i w końcu ucichły. - Rick! - w końcu dobiegła. Wokół niego była grupa szwendaczy, a on leżał na ziemi. Nie zdążyła przejść przez barierkę. Te już upadły tam, gdzie leżał i zaczęły ucztować.
Zamarła. Patrzyła tylko bezwładnie i maczeta wypadła jej z rąk. Nie miała pojęcia co robić. Zaczęły się powoli do niej zbliżać.

- Lana! - usłyszała tylko krzyk. Spojrzała na Ricka, który rzucił jej maczetę z czerwoną rączką. Nie miała pojęcia, co się stało, ale razem z nim zaczęła walczyć. W końcu udało im się ich pokonać. Spojrzała na niego przerażona.

- Co ty, kurwa, robisz?! - podniosła głos wściekła. Spojrzał na nią, podnosząc brwi. Podszedł bliżej i pokazał jej pudełko waty cukrowej. Nagle pchnęła go w klatkę piersiową - Idiota. Skończony debil. - wyklinała go, ale po chwili wtuliła się w niego mocno.

Pozbierali broń z cyrku. Zebrali jej dużo. Bardzo dużo. Mieli także całe pudła jedzenia.
Zaczęli wracać do Alexandrii. Rick kierował, ale co chwilę spoglądał na dziewczynę. Wyglądała na przygnębioną. Usilnie nad czymś myślała. Nagle zatrzymał się.

- Szkoda, że już wracamy. - oznajmił - Podobało mi się. - nie odezwała się. Widział jak zaciska usta i zamyka oczy. - Nie spałem. Myślę, o tym co straciliśmy. Próbuję robić swoje... ale siedzisz tak głęboko we mnie, że... nie mogę oddychać.

- Rick, proszę... - zaczęła, kręcąc głową, ale jej przerwał. - Rozmawialiśmy o tym...

- Nigdy z ciebie nie zrezygnuję, Lana. - powiedział, patrząc jej głęboko w oczy. Złapał ją za dłoń - Staram się przeboleć to, jak bardzo cię pragnę. Nic mnie tak nie zabija jak ty.

- Rick.

- Posłuchaj, co chcę powiedzieć. Tylko posłuchaj. - zaczął głaskać ją po dłoni przez chwilę, nie wiedząc, co dalej - Pamiętam, jak po utracie więzienia założyłem ci moją kurtkę. Zażartowałaś, mówiąc, że wygląda na tobie lepiej niż na mnie. Wtedy na drodze natrafiliśmy na tych kolesi i Daryla. I zobaczyłem twoje oczy... Kiedy pojawił się przed nami. Boże... chciałbym, żebyś na mnie tak patrzyła... Widzę, jak łapie cię za dłoń, obejmuje ramieniem... Chciałem przedłużać ten wypad najbardziej jak się dało, żeby... przez chwilę poczuć się, jak to jest być nim, z tobą. I potem... po prostu odpuścić. - wyznał. Lana spojrzała mu prosto w oczy po tych słowach - Nie musisz się martwić, że stanę wam na drodze. Odpuszczę. 

•••

- Wszystkie są sprawne? - zapytała Jadis, kiedy przywieźli jej broń. 

- Tak sądzę. - odpowiedział Rick - Mogą wymagać czyszczenia. Mamy trochę zapasów. 

- My mamy to zrobić? - zapytała kobieta obok Jadis.

- Wyczyściliśmy i naoliwiliśmy kilka sztuk. Resztę możecie zrobić sami. 

- Dobrze, ale czy wszystkie działają? - zapytała ponownie.

- Jeśli chcesz, możesz je wypróbować. 

- Ile sztuk? - zapytał mężczyzna obok. 

- Sześćdziesiąt trzy. - odpowiedziała Lana.

- Zrobiliśmy spis. - dodała Tara.

- Nie. - odparła Jadis.

- Nie chcesz go? - zapytała Tara, trzymając kartkę. 

- Za mało. - wyjaśniła.

- O czym ty mówisz? - zapytała oburzona Rosita.

- Dostałaś, o co prosiłaś. - wtrącił Rick.

- Wystarczy na waszą walkę. Nam potrzeba więcej.

- Dobra, dosyć. - stwierdziła Lana zniecierpliwiona i podeszła bliżej Ricka - Bierzemy broń i spadamy.

- Nie. - odparła Jadis. - Broń tu zostaje. Umowa obowiązuje. 

- Nie cała. - powiedział Rick. - Zatrzymamy dziesięć sztuk na dalsze poszukiwania

- Pięć. 

- Dziesięć. 

- Sześć. 

- Dziesięć.

- Dziewięć. I oddacie kota. - Rick i Jadis patrzyli na siebie w ciszy. 

- Dwadzieścia i zatrzymuję kota. - odparł stanowczo - Zdobędziemy broń i będziemy walczyć wspólnie. Zgoda?

- Zgoda. Tylko się pospieszcie. 

The Walking Dead • Daryl DixonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz