XXXVII

197 8 0
                                    

Szli powoli. Każdy z nich był zdenerwowany. Najbardziej jednak mały Sam. Rick szedł na przodzie. Za nim Carl i Lana. Potem Jessie, Sam, Ron i Gabriel. Na końcu była Michonne.

- Dobra. Nowy plan. - Rick zatrzymał się przy drzewie. - Kilka flar to za mało. Szwendaczy jest zbyt wielu. Nie idziemy do zbrojowni. Potrzebujemy pojazdów z kamieniołomu. Udamy się tam i wrócimy tutaj. Potem tu wrócimy.

- Dobrze. - odpowiedziała Lana. - Ale Judith. Jeśli ją zabierzemy...

- Wezmę ją. - powiedział Gabriel. - Będzie bezpieczna w kościele, dopóki nie odgonicie stada.

- Poradzisz sobie? - zapytała Michonne.

- Powinienem. - uśmiechnął się. - Muszę. Dam radę. - spojrzał poważnie na Ricka. Carl kiwnął głową.

- W porządku. - zgodził się Rick. Przenieśli Judith pod prześcieradło Gabriela.

- Zabierz Sama. - powiedziała Jessie.

- Nie. - Sam się nie zgodził.

- Będziesz bezpieczny.

- Nie zostawię cię.

- Sam...

- Mamo, nie pójdę. Wytrzymam.

- Sam. - Jessie przechyliła głowę.

- Wytrzymam. - zapewnił. - Proszę. Proszę. Ruszajmy.

- Dobrze.

- Zaopiekuję się nią. - oznajmił Gabriel, patrząc na Ricka.

- Dziękuję.

Gabriel odszedł od nich w swoją stronę. Rick patrzył za nim zaniepokojony. Lana złapała go za dłoń.

- Uda mu się. - stwierdziła. Pokiwał głową. - Na pewno.

- Sam. - Rick powiedział do chłopca. Wziął go za dłoń i poszli dalej. Ciągle szli. Zrobiło się już ciemno.
Sam nagle zatrzymał się na środku.

- Sam. Dasz radę. - powiedziała Jessie. - Ruszaj się, Sam.

- Chodź, Sam. - wtrącił Rick. Każdy zaczął go przekonywać. Ten przerażony przeczył głową.

- Dasz radę. - Mówił Ron - Patrz na mamę.

- Wiem, że dasz radę. Sam, musisz... Sam, chodź ze mną.

- Chcę. - chłopak zaczął płakać, nie mógł się ruszyć.

- Bądź silny.

W tym momencie nagle szwendacz rzucił się na Sama i ugryzł go w szyję. Inny już gryzł go w głowę.

- Mamo!

Jessie zaczęła krzyczeć i nie chciała puścić syna. Lana nie miała pojęcia, co zrobić. Stała i patrzyła. Ron płakał i chciał ją odciągnąć. Tak samo Rick. Carl mówił do niej, że muszą iść. Nie słuchała. Wtedy rzuciły się na nią. Jessie ciągle trzymała Carla, który starał się wyrwać. Rick siekierą odciął jej rękę. Carlowi wypadła broń. Wszyscy spojrzeli na Rona, który już ją trzymał i mierzył w nich.

- Ty... Ty. - Michonne przebiła go od tyłu. Ron odruchowo wystrzelił. Wszyscy patrzyli na Michonne, która zabrała maczetę.

- Tato... - usłyszeli głos Carla. Spojrzeli na niego. Z jego oka lała się krew, a jego praktycznie nie miał. Upadł na ziemię.

- Carl... - Rick szybko go podniósł. Michonne i Lana walczyły i robiły drogę Rickowi, trzymającego Carla. Biegli przed siebie.

Denise otworzyła im drzwi do domu. Wbiegli tam szybko.

- To rana postrzałowa? - zapytała Denise. Rick położył Carla na łóżko. Oprócz Denise był tam także Aaron, Spencer i Heath.

- Tak, z bliska. - odpowiedziała Lana. Spojrzała na Ricka. Był roztrzęsiony.

- Proszę, uratuj go. - jęknął. - Proszę.

- Światło ich przyciągnie. - powiedział Spencer, kiedy Denise je zapaliła.

- Jest mi potrzebne. Michonne, ręcznik. Przyłóż tutaj.

Lana podeszła do Ricka, który patrzył bez słowa na Carla. Ściągnęła z niego prześcieradło, po tym jak zdjęła je z siebie.

- Uciskaj ranę. Pozszywam rozdarcia. W ten sposób. Spencer, podaj mi te miskę z tacki. Dobrze. Oczyszczam i zamykam. Michonne, przyłóż ręcznik.

Lana spojrzała, jak Rick wygląda za okno. Wiedziała co zaraz zrobi i miała rację. Wziął siekierę i w jednej chwili wyszedł z domu.

- Rick. - poszła za nim. Nie słyszał jej. Był w transie. - Rick!

- Lana! - Michonne krzyknęła za nią, kiedy ta szła w stronę drzwi.

- Idę za nim. - odpowiedziała tylko tyle, pocałowała Carla w czoło i już jej nie było. Widziała, jak Rick morduje po kolei szwendacze. Zaczęła robić to samo. Po kolei wszystkie padały. Szybko koło nich pojawiła się reszta z domu, oprócz Denise, która została z Carlem. Zaczęli walczyć. Stanęli w kole i robili to jak w więzieniu. Kolejno szykiem.

- Powalcie je na ziemię! - W ich stronę biegła Olivia i Eric. - Możemy je pokonać!

Chwilę później zbiegali się także inni mieszkańcy. Wkrótce pojawiła się także Carol, Gabriel, Tobin, Morgan, Rosita i Tara. Nawet Eugene walczył. Lana zasłoniła się, kiedy nagle coś wybuchło. Spojrzała na jeziorko. Całe w płomieniach. Szwendacze już szły w tamtą stronę.

- Nie odpuszczajcie! - krzyknął Rick, widząc jak zaniechali walki, patrząc jak szwendacze odchodzą. Znowu zaczęli walczyć.

Wybili ich wszystkich. Lana rozejrzała się po zwłokach i ludziach, aż w końcu zobaczyła Daryla z kuszą. Patrzył na nią. Rozpłakała się stojąc w miejscu. Podbiegł do niej i mocno ją objął. Na to rozpłakała się jeszcze bardziej i upadli razem na ziemię. Nie płakała dlatego, że się o niego martwiła. Choć dlatego także. Ale główny powód jej płaczu znał tylko Rick, który przyglądał im się z boku. Lana szlochała mu w ramię i mamrotała jakieś słowa, których Daryl nie potrafił wyłapać.

The Walking Dead • Daryl DixonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz