Nie byłam w stanie się odezwać, czy choćby poruszyć. Nawet moje płuca nie funkcjonowały prawidłowo, ponieważ nie byłam w stanie wziąć pełnego oddechu.
Mój ojciec lustrował moje tęczówki swoim obojętnym, wypranym z emocji spojrzeniem. Czułam się jakbym tkwiła w moim najgorszym koszmarze, ale tym razem nie mogłam się z niego obudzić.
Po pięciu latach znajdowałam się w tym samym pomieszczeniu co człowiek, którego pragnęłam nigdy więcej nie oglądać na oczy. To on mnie zatruł. Zapoczątkował proces gnicia we mnie wszystkiego co dobre i ludzkie.
- Jednoczenie rodzin zawsze mnie wzrusza. - Nieznośną ciszę przerwał Vincent, swoim ironicznym tonem.
Nawet na niego nie spojrzałam. Swój lodowaty wzrok skupiłam w pełni na twarzy ojca. On natomiast obrócił głowę w bok, tak by móc spojrzeć na miejsce, w którym stał Vincent.
- Jeżeli nie chcesz, abym poderżnął ci gardło, milcz. - Oczy w kolorze czekolady spoczęły ponownie na mojej twarzy.
Cała jego postawa emanowała obojętnością i wyższością. Bez zbędnego starania, udowadniał innym, że to on tu rządzi i na jego terytorium obowiązują zasady, które on ustala. Budził strach, gdziekolwiek się pojawiał, a na dźwięk jego imienia, nie jednemu włosy stroszyły się na ciele. Mało kto miał odwagę stanąć oko w oko z diabłem Los Angeles.
Nadal się nie odezwałam. Czekałam na wyjaśnienia. Wyczuł to. Uśmiechnął się kącikiem ust. Nie było w tym nic wesołego. Był to raczej mechaniczny gest.
- Nie przywitasz się ze mną? - zapytał bez emocji.
- Wybacz za moje złe maniery. Powinnam rzucić się na szyję ukochanemu ojczulkowi - syknęłam jadowicie.
Ponownie uśmiechnął się pod nosem. Jakby naprawdę bawiło go to, że stawiam opór przy każdej możliwej okazji.
- Wiedziałaś, że prędzej czy później to spotkanie nastąpi - oznajmił, niedbale wzruszając ramieniem. Potarł swoją szczękę dłonią, na której palcu błyszczał czarny sygnet oraz srebrna obrączka. - To nawet urocze, że naprawdę myślałaś, że Vincent będzie twoją ucieczką od tego kim jesteś.
Machinalnie spojrzałam na Roy'a, który wyłapując moje spojrzenie posłał mi sztuczny uśmiech, a raczej grymas, ponieważ nie mogłam tego nazwać uśmiechem.
Dosłownie poczułam jak grunt osuwa mi się pod stopami. Dopiero teraz połączyłam wszystkie kropki. Do tej pory myślałam, że mój ojciec przekupił Vincenta, aby ten zerwał naszą umowę, tymczasem od początku to była jego pieprzona gra.
- Kiedy pięć lat temu zgodziłem się na twój wyjazd, nie mogłem zostawić cię samej sobie. Nie mogłem za tobą wysłać swoich ludzi, ponieważ Miami jest w większości pod kontrolą człowieka, z którym można powiedzieć, nie mam najlepszych stosunków. - Wiedziałam o kim mówił. Uparcie nie chciałam jednak przywołać w myślach tego przeklętego nazwiska. - Dlatego musiałem znaleźć kogoś kto jest na miejscu i będzie miał na ciebie oko.
Kątem oka spojrzał na Vincenta.
Żółć podchodziła mi do gardła na myśl o tym do czego zmierzał. Pięć ostatnich lat mojego życia było wierutnym kłamstwem. Krew szumiała mi w uszach od nadmiaru emocji.
- Vincent miał cię pilnować, żebyś nie narobiła żadnych głupot. - W końcu to powiedział wprost, a mnie wciąż nie chciało się wierzyć.
To znaczyło, że pozwolił mu zrobić ze mnie potwora, na którego nie mogłam patrzeć w lustrze? Kurwa mać. Dobrze, że nie byłam tą samą Elizą co pół roku temu, inaczej pewnie puściły by mi nerwy, a emocje wzięły górę. Uczucia były słabością i teraz popierałam to stwierdzenie w stu procentach. Nie chciałam czuć. Ból przedzierający moją klatkę piersiową był nie do zniesienia i musiałam go przekuć w coś innego. Musiałam go zamaskować wściekłością, która płynęła w moich żyłach.
CZYTASZ
Femme Fatale: Drugie rozdanie | #2
RomanceByliśmy zbyt zepsuci by pozwolić sobie nawzajem odejść i zbyt dumni by przyznać, że do siebie należymy. Pół roku... Dokładnie tyle minęło od kiedy Eliza Crawford zostawiła w Miami kawałek swojego serca i wróciła do Los Angeles - miasta, które przek...