Rozdział 37

131 10 3
                                    

Po tym jak Astoria oraz Benjamin, opuścili progi mojego rodzinnego domu, atmosfera znacznie się pogorszyła i niebywale przypominała grobową. Gdy tylko wszyscy w sztucznej atmosferze, podtrzymywanej w głównej mierze przez Charlotte, Marianne oraz Linnea, dokończyli posiłek, rodzice Leonardo uznali, że będą się zbierać. Leonardo zdecydował się zostać i byłam niemal pewna, że zrobił to po to, aby zapewnić mi w wsparcie w nieubłagalnie nadchodzącej kłótni z moim ojcem.

Po tym, jak Victor oznajmił, że go rozczarowałam nie odezwał się do nikogo choćby słowem. On i Linnea poszli odprowadzić do wyjścia Verezów. Przed wyjściem z jadalni mój ojciec przerwał swoje milczenie i kazał nam się zebrać w salonie. Świetnie. Czekała mnie publiczna egzekucja.

Gdy tylko on i moja macocha, przekroczyli próg salonu, a jego przerażająco lodowate oczy, wylądowały na mojej twarzy, wiedziałam, że nie było ciekawie. Może powinnam była się powstrzymać podczas kolacji i trzymać język za zębami? Nie. Benjamin mi ubliżał i na dodatek na głos przyznał, że wolałby, aby moja mama umarła w wypadku, który miał miejsce ponad dwadzieścia lat temu. To nie ja przekroczyłam granicę. Broniłam się i niczego nie żałowałam.

Victor podszedł bliżej mnie. Zatrzymał się w odległości kilku kroków, miażdżąc mnie spojrzeniem, a cała reszta stała w ciszy, czekając na rozwój sytuacji.

— Prosiłem cię o jedną rzecz — zaczął niepokojąco spokojnie. — Prosiłem, abyś przez jeden wieczór, pohamowała swój niewyparzony język, aby oszczędzić nam wszystkim nieprzyjemnych sytuacji, ale jak widać dla ciebie to za dużo!

Uniósł się głosem, jednak nie to mnie zbulwersowało. On obwiniał o wszystko winą mnie! Jakby to nie Benjamin prowokował mnie przez ten cały czas. Zresztą ja nie powiedziałam nic niegrzecznego. Byłam tak potulna, jak tylko potrafiłam.

— Żartujesz sobie? — prychnęłam. — Powiedziałam przy tym stole tylko prawdę. To dziadek...

— Nie chcę tego nawet słuchać. — Uciszył mnie, unosząc przy tym swoją dłoń. — Inni mają rację. Traktowałem cię zbyt pobłażliwie.

— Może zostawimy was samych? — zaproponował Emanuel, jednak zamilkł, gdy tylko ojciec spiorunował go wzrokiem.

— Nikt się stąd nie ruszy — zarządził twardo Victor, po czym skierował ponownie swoją uwagę na mnie. — Starałem się być cierpliwy. Pozwalałem ci na te wszystkie wybryki, ale to zaszło za daleko. Musisz nauczyć się, że moje słowo w tej rodzinie jest święte i nie masz prawa go kwestionować.

— Co masz przez to na myśli? — zapytałam, czując jak żółć podchodzi mi do gardła. Wiedziałam tak naprawdę do czego zmierzał.

— Przy najbliższej okazji, wyjaśnisz rodzicom Leonardo, że poniosły cię emocje. — Byłam pewna, że jedyne co Victor mógł dostrzec aktualnie w moich oczach, to obrzydzenie jego osobą.

— Nie wyjdę za Leonardo — powiedziałam przez ściśnięte zęby, zanim te same słowa padły z jego ust.

— Przykro mi kochanie, ale nie pytam cię o zdanie.

— Victor.

Żadne z nas nie obróciło się w kierunku Charlotte, która z wymówiła imię mojego ojca w taki sposób, jakby chciała go przywołać do porządku.

— Miałaś czas od szesnastego roku życia, aby oswoić się z tą myślą. Nie będę dłużej znosił twoich humorów. — Nie chciało mi się wierzyć w to, co mówił. Pragnął mojego szczęścia, tak? Guzik prawda. — Ślub odbędzie się jeszcze w tym roku. Czy ci się to podoba, czy nie.

Nie wytrzymałam. Błyskawicznie sięgnęłam po nóż przymocowany do mojego uda. Zamachnęłam się i rzuciłam ostrzem, które przecięło powietrze około dziesięć centymetrów od głowy mojego ojca, a następnie wbiło się w wysoką szafkę. Linnea zakryła usta dłonią, zszokowana. Nie chciałam zrobić mu krzywdy, tylko zwyczajnie go nastraszyć i dać upust nagromadzonej złości.

Femme Fatale: Drugie rozdanie | #2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz