Rozdział 30

119 10 0
                                    

Nie pamiętałam za dobrze lotu. Te kilka godzin spędziłam na zadręczaniu samej siebie myślami i wątpliwościami, czy na pewno postąpiłam słusznie, wyjeżdżając z Miami. Jednak za każdym razem, gdy przed oczami po raz kolejny przewijało mi się wyobrażenie Gabriela i Delphine, wiedziałam, że moja decyzja była właściwa. Choć rozdzierała moje serce na strzępy.

Gdy tylko wysiadłam z samolotu, czekali na mnie ludzie mojego ojca, którzy mieli za zadanie eskortować mnie w jednym kawałku do posiadłości Victora. Jeden ochroniarz to zdecydowanie było za mało, jak widać.

Nasunęłam na swoją twarz okulary przeciwsłoneczne. Mimo, że zdążyłam poprawić swój makijaż, moje opuchnięte oczy i tak były spod niego widoczne. Nie chciałam, żeby inni widzieli moją słabość.

Weszłam do domu, otoczona ochroniarzami, a moje obcasy, odbijały się od marmurowych płytek. Nawet nie zdziwiło mnie to, że Victor stał w pobliżu wejścia. Stanęłam naprzeciw niego, nie zdejmując okularów.

Nie zmienił się od naszego ostatniego spotkania. Zarost na jego twarzy oraz włosy były idealnie przystrzyżone i ułożone. Wokół oczu malowały się delikatne zmarszczki, a jego twarz jak zwykle wydawała mi się niebywale zmęczona. Jakby nie spał przez całą noc.

Brązowe oczy, lustrowały moją twarz bez słowa. Sama również nie przerwałam tej nieznośnej ciszy. Nie miałam siły, aby rozmawiać z nim czy kimkolwiek innym. Zwłaszcza, że teraz było mi przed nim zwyczajnie wstyd. Ostatecznie okazało się, że miał rację. Powinnam trzymać się z daleka od rodziny Ainsworthów.

— Dobrze cię widzieć, córeczko.

Uśmiechnął się oszczędnie pod nosem. Nie mogłam zdobyć się na podobny gest. Jedyne czego aktualnie chciałam, to zamknąć się w swojej sypialni i odespać ten straszny dzień. Choć podejrzewałam, że nie zdołam zmrużyć oka, a zamiast tego, spędzę długie godziny na analizowaniu tego, co się dzisiaj wydarzyło, rozdrapując przy tym tylko już i tak ogromną ranę w miejscu mojego serca.

— Chciałabym to samo móc powiedzieć o tobie — mruknęłam obojętnie. Mój głos był ochrypły od długiego milczenia i z lekka skrzeczący, ale nie obchodziło mnie to. Zwróciłam się do kilku ochroniarzy, stojących za moimi plecami. — Zanieście te walizki do mojej sypialni, proszę.

Od razu zabrali się za spełnienie mojej prośby. Jedynie Andrew został u mojego boku, nie licząc oczywiście Victora.

— Chcesz mi wyjaśnić, skąd ta nagła chęć przyjazdu?

Uniósł lekko brew z zaciekawieniem. Cholernie obawiałam się tego pytania. Nie miałam zamiaru na nie odpowiadać z dwóch powodów. Ojciec nie był osobą, której zamierzałam opowiadać o moim złamanym sercu. Drugim powodem było to, że nie chciałam przyznać się przed nim, że się myliłam, a on miał rację.

— Chcę odpocząć po locie — odparłam, zamiast odpowiedzieć na jego pytanie.

Skinął głową, dlatego odwróciłam się na pięcie i skierowałam się w kierunku schodów, prowadzących na piętro. W połowie mojej drogi, Linnea zeszła ze ostatniego stopnia. Kobieta znacznie rozpromieniła się na mój widok i z szerokim uśmiechem, zaczęła iść prosto w moim kierunku.

— El, kochanie, tak się cieszę, że przyleciałaś.

Stanęła mi na drodze. Zignorowałam jej serdeczne powitanie. Wyminęłam ją i nie zatrzymując się, ruszyłam przed siebie. Zatrzymałam się dopiero przed drzwiami mojej sypialni. Spojrzałam na Andrew, który nie odstępował mnie na krok.

— Chcę zostać sama — powiedziałam, ściągając w końcu okulary z mojego nosa.

Andrew, przyjrzał mi się z troską, a następnie przyciągnął mnie do uścisku. Nie opierałam się, choć nie odwzajemniłam go. Nie powiedziałam mu dokładnie, co się wydarzyło. W drodze na lotnisko wyznałam jedynie, że chodziło o Gabriela, którego nie chce aktualnie widzieć, gdy przyjaciel nie odpuszczał i nieustannie dopytywał się mnie o to, co wydarzyło się z samego rana, że postanowiłam wrócić do Los Angeles.

Femme Fatale: Drugie rozdanie | #2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz