Rozdział 20

176 9 3
                                    

GABRIEL POV:

Długo nie mogłem się uspokoić. Zanim wszedłem do domu, przesiedziałem jeszcze około pół godziny w aucie. Nie chciałem, żeby mój gniew, spłynął przypadkiem na Elizę lub Williama, który znajdował się razem z nią w moim domu. Nie miałbym sumienia, aby choćby powiedzieć pod jego adresem złe słowo. Nie w rocznicę śmierci Brada.

Wcześniej, pojechałem, aby załatwić podobno pilną sprawę z wspólnikiem mojego ojca. I tak się składa, że jednocześnie ojca Delphine Castel. Kobiety, z którą próbował ożenić mnie mój ojciec. Gdybym przed rokiem nie poznał pewnej pokręconej blondynki, pewnie bym na to przystał. Spełniłbym swój obowiązek. Tylko to się dla mnie kiedyś liczyło. Rodzina od zawsze była dla mnie najważniejsza. Teraz pragnąłem, aby to Eliza stała się moją rodziną.

Dominic, owszem miał do mnie sprawę, jednak nie było to nic pilnego. Uwinęliśmy się w pół godziny. Gdy chciałem wyjść, okazało się, że zaaranżował on kolację ze mną i swoją córką. Nie odmówiłem tylko ze względu na to, że był przyjacielem mojego ojca i żywiłem do niego szacunek. Po tej ustawce, zostały go jedynie resztki.

Dałem jasno do zrozumienia Harremu, Dominicowi, a przede wszystkim Delphine, że nie zamierzam się z nią żenić. Nigdy nic jej nie obiecywałem. Nie dawałem nadziei. Od pierwszego dnia, kiedy usłyszałem o pomyśle połączenia naszych rodzin, moja odpowiedź się nie zmieniła. Istniała tylko jedna kobieta, którą chciałem poślubić. I jedyna, której nie mogłem mieć. Przynajmniej dopóki na drodze, stał jej ojciec.

W końcu uznałem, że wystarczy siedzenia w aucie. Musiałem w końcu wejść do środka. Czułem, że moje nerwy, nie były już tak bardzo napięte.

Rzuciłem okiem na ochronę przed moim domem. Ostatnio postanowiłem zaangażować więcej ludzi w patrolowanie domu i okolicy wokół niego. Nie chodziło nawet o moje bezpieczeństwo, tylko o Elizy. Nie mogło jej się nic stać.

Gdy tylko przekroczyłem próg, usłyszałem głośną muzykę, dobiegającą z salonu. Pogłaskałem Hadesa, który od wejścia mnie zaatakował i domagał się mojej uwagi.

Przeszedłem do salonu. Widok, który tam zastałem, był... niecodzienny.

Na małym stoliku, stały dwie butelki whisky. Jedna pusta, druga z niewielką ilością na dnie. Obok niej, stały dwie szklanki, wypełnione do mniejszej połowy bursztynową cieczą.

Natomiast moja kobieta i najlepszy przyjaciel, stali na mojej kanapie, tańcząc i śpiewając w niebogłosy to jakiejś popowej piosenki, której tytułu nie pamiętałem.

Włosy Williama, znajdowały się w kompletnym nieładzie, i znacznie opadały mu na czoło, przysłaniając lekko jego zielone oczy. Eliza, uwolniła swoje długie włosy z kucyka, w którym wcześniej były upięte. Były potargane, jakby ktoś potraktował je nie szczotką a miotłą.

Stanąłem z założonymi rękami, przyglądając się zastanej scenie.

- We are never ever ever getting back togetherWe are never ever ever getting back together You go talk to your friends Talk to my friends, talk to me But we are never ever ever ever getting back together.

Obydwoje, wkładali całe swoje serce w wykonywanie utworu. William się uśmiechał, co i mnie napawało radością. Cieszyło mnie, że El zdołała go rozchmurzyć tego dnia. Zazwyczaj, upijał się do nieprzytomności i w ogólnie nie chciał rozmawiać.

Zaśmiałem się cicho. Sądziłem, że przez głośność z jaką grała muzyka, nie usłyszą mnie. El przeniosła na mnie swoje spojrzenie. Jej twarz rozjaśnił promienny uśmiech. Zeskoczyła z kanapy i podbiegła do mnie. Rzuciła mi się na szyję. Uniosłem kącik ust, przytulając mocno blondynkę w pasie.

Femme Fatale: Drugie rozdanie | #2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz