GABRIEL POV:
Tydzień. Siedem dni. Sto sześćdziesiąt osiem godzin. Dokładnie tyle minęło, odkąd widziałem El po raz ostatni. Gdy wyszła stąd, każąc mi dać jej czas, a ten płynął dla mnie zatrważająco powoli. Każda minuta, sekunda, dłużyły mi się tak, jakby trwały całe godziny.
Przez cały ten czas nie wychodziłem z domu. Zaszyłem się we własnych czterech ścianach i nie chciałem mieć z kimkolwiek do czynienia. Ignorowałem telefony i wiadomości, a ochronie zabroniłem wpuszczać kogokolwiek za bramę.
Tylko jedna osoba nie zamierzała uszanować mojej przestrzeni osobistej. William przyjeżdżał tu codziennie i przesiadywał ze mną długie godziny, podczas których nie odzywałem się do niego prawie w ogóle. Widział to, że byłem kompletnie rozbity po tym, jak zniszczyłem mój związek z Elizą, lecz mimo to, nie omieszkał się mi tego wypominać. Nie kłamał, że wszystko się ułoży ani, że to co zrobiłem, nie było wcale takie złe. Wprost mówił, że zachowałem się jak dupek i okrutnie złamałem serce El. Byłem mu wdzięczny za szczerość, choć ta była brutalna.
Wyszedłem ze swojego gabinetu, a w moim salonie już siedział wygodnie William, na co miałem ochotę parsknąć śmiechem. Obok niego leżał Hades, który na mój widok, poderwał się z miejsca.
— Spałeś w ogóle w nocy? Wyglądasz jak żywa śmierć.
Pogłaskałem Hadesa i uniosłem oczy na przyjaciela. Miał rację. Cienie pod moimi oczami, mogły już porządnie kogoś nastraszyć. Nie mogłem jednak spać. Przez długie godziny, gdy leżałem w łóżku, katowałem samego siebie myślami, które ustępowały dopiero nad ranem, gdy wycieńczony organizm, nie mógł dłużej walczyć ze zmęczeniem. Takim oto sposobem, od tygodnia nie przespałem więcej niż dwóch godzin w ciągu nocy.
Nie odpowiedziałem na zadane przez Willa pytanie. Rzadko kiedy robiłem to w ostatnich dniach. Usiadłem w pewnej odległości od niego na kanapie i utkwiłem wzrok przed sobą.
— Mam dość twojej depresji — mruknął, dlatego leniwie przeniosłem wzrok na jego twarz. — Zjebałeś i masz doła, okej. Ale nie możesz dłużej tak funkcjonować. Wykończysz się.
— Nie dbam o to — odparłem bez krzty emocji.
William wypuścił powietrze nosem, zirytowany moimi słowami. Odwrócił na sekundę wzrok, po czym ponownie ulokował go w mojej obojętnej twarzy.
— Myślisz, że El by chciała, żebyś aktualnie się tak zadręczał?
Może było to podłe, ale wiedziałem, że w pewnym stopniu, cieszyłby ją taki obraz. Eliza była okrutna i lubiła zadawać innym cierpienie, zwłaszcza, jeśli ktoś uczynił jej to pierwszy. Miała zapędy psychopatyczne, ale między innymi za to właśnie ją kochałem. Była moją małą diablicą w skórze aniołka.
— Naprawdę mam ci odpowiedzieć? — zapytałem z nutą kpiny, przez co zgromił mnie spojrzeniem.
— Posłuchaj mnie teraz. Ona nie wyjechała, żeby cię ukarać i jestem pewny, że nie chciałaby cię oglądać w takim stanie. Bądź co bądź, nadal cię kocha, mimo tego wszystkiego, a ty zamiast zrobić cokolwiek, żeby ją odzyskać, gnijesz od tygodnia w domu, ledwo egzystując i oczekujesz, aż magicznie wszystko samo się naprawi.
Miał sporo racji w tym co mówił. Powinienem coś zrobić i naprawdę chciałem, ale Eliza poprosiła mnie, żebym dał jej czas, jeśli moje uczucia są szczere. Tylko dlatego uszanowałem jej prośbę i jeszcze nie poleciałem do Los Angeles, żeby na kolanach błagać ją o wybaczenie.
— A teraz idź doprowadź się do porządku, bo będziesz miał gościa.
Zmarszczyłem mocno brwi. Jakiego znowu gościa? Mówiłem, że nie chcę nikogo oglądać.
CZYTASZ
Femme Fatale: Drugie rozdanie | #2
RomanceByliśmy zbyt zepsuci by pozwolić sobie nawzajem odejść i zbyt dumni by przyznać, że do siebie należymy. Pół roku... Dokładnie tyle minęło od kiedy Eliza Crawford zostawiła w Miami kawałek swojego serca i wróciła do Los Angeles - miasta, które przek...