Rozdział 38

139 10 0
                                    

Było wcześnie rano, a za niecałe dwie godziny miałam wsiąść na pokład samolotu, który miał obrać kierunek na Miami. Nawet nie myślałam o tym, że w końcu zobaczę Gabriela.

Ostatnie dni były dla mnie walką o przetrwanie. Nie potrafiłam poradzić sobie ze śmiercią Andrew. Po tym jak płakałam w ramionach ojca, nie uroniłam już żadnej łzy. Najwyraźniej wykorzystałam cały ich zapas, a mój organizm potrzebował czasu, aby na nowo je zmagazynować.

Już tej samej nocy, kiedy Andrew umarł, podali mi silne środki uspokajające oraz nasenne. Przyjmowałam je codziennie. Przytępiały moje zmysły oraz poczucie głodu, ale i łagodziły w pewnym stopniu cierpienie. Mogłabym połknąć całą ciężarówkę tych leków, jeśli tylko to znaczyłoby, że otrząsnę się z żałoby.

Musiałam jednak ruszyć do przodu, nie zważając na to, jak trudno było mi tego dokonać. Chciałam się pożegnać z Andrew. Potrzebowałam tego. Wcześniej nie potrafiłam znaleźć w sobie siły na to, żeby spojrzeć na jego martwe ciało, jednak teraz zadzwonił ostatni dzwonek.

Ludzie Victora załatwili sprawę jutrzejszej kremacji oraz cichego pogrzebu, na którymś z miejskich cmentarzy. Mnie już miało tu nie być.

Victor przydzielił mi nowego ochroniarza. Barczystego bruneta o niebieskich oczach. Na imię miał chyba Lincoln? Nie przywiązywałam zbytniej uwagi, gdy mi go przedstawiono. Pracownik krematorium, otworzył przede mną drzwi do sali, w której znajdowało się ciało mojego przyjaciela. Przestąiłam próg.

Miałam ochotę odwrócić wzrok na widok leżanki z białym materiałem, który przykrywał ciało zmarłego.

— Zostaw mnie samą — mruknęłam do ochroniarza, nawet nie odwracając twarzy w jego stronę.

— Proszę wybaczyć, ale pan Crawford wyraźnie zaznaczył, aby nie zostawiać panienki samej.

Coś nieprzyjemnego ścisnęło mnie w środku na wzmiankę o ojcu. Tamtego wieczora powiedziałam, że go nienawidzę, jednak to nie była prawda. Nie potrafiłam tego poczuć, choć z całej siły próbowałam. Czułam się winna z tego powodu. W końcu to on kazał zastrzelić Andrew. Byłam winna przyjacielowi, moją nienawiść w kierunku ojca, za to, co mu uczynił.

— Powiedziałam, że masz się wynosić — wycedziłam przez zęby. — Chyba, że chcesz podzielić jego los — dodałam jadowicie, nie odrywając wzroku, od zakrytego materiałem ciała.

Już po chwili usłyszałam jak wychodzi. Chciałam się pożegnać z bliskim mi człowiekiem i nie życzyłam sobie, aby jeden z posłusznych piesków mojego ojca, chuchał mi przy tym na kark.

Podeszłam do leżanki. Przełknęłam żółć, która podeszła mi do gardła. Chwyciłam za rąbek materiału i odchyliłam go tak, aby móc ujrzeć twarz mężczyzny. Śmierć odebrała jej wszystkie kolory. Cera Andrew była blada i popielata. Usta sine i ściągnięte, a oczy zamknięte, pogrążone we wiecznym śnie.

Zamknęłam na sekundę oczy, czując pieczenie pod powiekami. Uchyliłam je, ponownie wpatrując się w twarz mężczyzny. Wyciągnęłam rękę i przejechałam opuszkami palców po jego zimnym policzku.

— Jak ja mam sobie bez ciebie poradzić? — zapytałam bezradnie. Odpowiedziała mi cisza oraz chłód otaczających mnie ścian. — Od lat byliśmy razem w tym bagnie. Stawialiśmy czoła wszystkim problemom, a teraz zostałam sama...

Może dla kogoś to, że mówiłam do zmarłej osoby nie miało sensu, ale potrzebowałam wyrzucić z siebie to, co dręczyło mnie od kilku dni. Potrzebowałam oczyszczenia. Musiałam powiedzieć Andrew wszystko to, co leżało mi na sercu, aby móc pozwolić mu odejść na dobre.

Femme Fatale: Drugie rozdanie | #2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz