Rozdział 36

127 10 2
                                    

Za trzy dni ja, mój ojciec, Linnea, Andrew i kilku innych ochroniarzy, mieliśmy wylecieć do Miami. Nie miałam pojęcia na jak długo tam zostaniemy, ale zaczęłam się już pakować.

Teoretycznie to Victor zajmował się wszystkimi formalnościami, jednak wzięłam na swoje barki obowiązek zapewnienia mu bezpieczeństwa, gdy tylko jego stopa stanie w mieście. Wiedziałam, że Harry był skłonny wyrządzić mu krzywdę, do czego sam mi się przyznał. Victor bądź co bądź był moim ojcem i nie chciałam, żeby spotkało go cokolwiek złego. Dlatego właśnie napisałam wczoraj do Gabriela, zwracając się z prośbą o pomoc. Bez zbędnych pytań i owijania w bawełnę, obiecał mi, że Victorowi nie spadnie włos z głowy. Początkowo chciałam zadzwonić do mężczyzny, jednak nie ufałam samej sobie. Byłam niemal pewna, że gdy tylko ponownie usłyszę w słuchawce jego głos, przestanę się trzymać swojego postanowienia i bez prawidłowej rozmowy powiem, że wszystko mu wybaczam.

Zabawne. Kiedyś sądziłam, że nigdy nie wybaczyłabym swojemu partnerowi zdrady. Było to dla mnie znaczne przekroczenie granicy i bezczelne okazanie braku szacunku wobec drugiej osoby. Może dla niektórych pocałunek nie zaliczał się do zdrady. Dla mnie owszem. Jednak teraz, gdy znalazłam się w owej sytuacji, nie potrafiłam odwrócić się plecami, do tego, który mnie zranił i pozbyć się uczuć, które żywiłam, jakby były kurzem zalegającym na starych meblach.

Może byłam naiwna i głupia, ale w głębi duszy zdecydowałam już jakiś czas temu, że nie chcę przekreślać naszej miłości z powodu jednego błędu. Lecz, aby podarować Gabrielowi drugą szansę, musiałam stanąć z nim twarzą w twarz i przekonać się na własne oczy, czy na pewno na nią zasługuje.

Zwróciłam głowę w kierunku drzwi, gdy rozległo się ciche pukanie. Byłam niemal pewna, że to Linnea, Charlotte lub Andrew. Moja twarz wykrzywiła się w zaskoczeniu, gdy w progu ujrzałam mojego ojca.

Wyprostowałam się mocniej i pozbawionym emocji spojrzeniem, skanowałam jego twarz. Jego sińce pod oczami były znacznie mniejsze niż w ostatnich dniach, a skóra nabrała żywszych barw. Najwyraźniej w końcu wypoczął. Gdzieś bardzo głęboko poczułam ulgę z tego powodu.

Zastanawiało mnie, co robił w mojej sypialni. Victor nie przychodził do mnie sam z siebie. Chyba, że miał ku temu poważny powód.

— Dziś wieczorem, zjemy rodzinną kolację — zarządził.

— Codziennie je jemy. — Nie widziałam powodu, aby przypominał mi o tym, abym dziś również zjawiła się o regularnej porze w jadalni.

— Tak, ale będziemy mieli gości. — Zauważyłam dziwne napięcie widoczne na jego twarzy. Zastanowiło mnie to. — Twoi dziadkowie, chcieliby się z tobą spotkać. Będzie też Emanuel.

Poczułam jak odchodzą mi kolory z twarzy. Astoria i Benjamin Crawford. Trudno o bardziej dystyngowaną oraz oziębłą parę. Co prawda babcia miała momenty, podczas których zrzucała z twarzy maskę chłodnej zołzy i potrafiła być nawet miła, jednak dziadek był niczym najgłębsze odmęty oceanu. Równie zimny, mroczny i przerażający, a to co kryło się w środku, wypełzało, gdy tylko wyczuło strach lub jakąkolwiek inną słabość drugiego człowieka. Dużo osób mówiło, że Victor był znacznie gorszy od swojego ojca. Nie zgadzałam się z tym. Przy Victorze nigdy nie odczułam choćby zalążka lęku, natomiast Benjamin Crawford, gdy byłam dzieckiem, przerażał mnie jak nikt inny.

— Dlaczego? Wcześniej im się do tego nie paliło. — mruknęłam, tuszując stres kpiną.

— Ponieważ wcześniej ich wnuczka nie kontaktowała się z nikim z rodziny — odparł z lekkim wyrzutem, jakby wypominając mi, że to ja odcięłam się od rodzin, nie oni ode mnie. — O siódmej chcę cię widzieć w jadalni i ubierz się stosownie.

Femme Fatale: Drugie rozdanie | #2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz