Rozdział 45

293 12 9
                                    

Adres z listu Benedicta, zaprowadził nas do opuszczonej hali, w której przechowywano niegdyś meble, wyprodukowane przez upadłą od kilku lat firmę. Sprawdzenie tego miejsca, przed umówionym spotkaniem z Lancasterem, pozwoliło nam obmyślić strategię.

W miejscu, gdzie powinny znajdować się drzwi do środka, zionęła spora dziura. Ogromne okna, które znajdowały się w górze, blisko dachu, również działały na naszą korzyść. Dzięki w miarę otwartej, przejrzystej przestrzeni, mogliśmy umieścić w pogotowiu snajperów, działających pod dowództwem Micheala i Kastiela. Mieli reagować w sytuacji zagrożenia życia mojego, Harrego, Victora lub Elizy. Ona była priorytetem. Jeśli mogli pomóc jej, w zamian za narażenie, któregoś z nas, nie mieli się wahać. W końcu to odzyskanie Elizy było naszym głównym celem. To i schwytanie Benedicta.

Ja, Victor oraz Harry byliśmy wyposażeni w broń, kamizelki kuloodporne oraz podsłuch, dzięki któremu William miał wiedzieć, w którym momencie, wysłać do nas wsparcie. Musieliśmy działać ostrożnie, aby Benedict nie poznał się, że nie przybyliśmy sami.

Mój wzrok, który do tej pory zakotwiczony był, w bliżej niezidentyfikowanym punkcie, przeniósł się na twarz mojego ojca, który ścisnął moje ramię.

— Nie stresuj się — polecił mi. W szarych tęczówkach, niebywale podobnych do moich, dostrzegłem ulotny blask ojcowskiej miłości. — Dzisiaj ta sprawa dobiegnie końca i wszystko będzie w porządku.

— Naprawdę w to wierzysz? — zapytałem nieco sceptycznie.

— Staram się — odparł. Kącik jego ust drgnął. — Najważniejsze jest dla mnie to, żebyś ty wyszedł z tego cało. Ty i Eliza — poprawił się, odchrząkując. — Reszta nie ma znaczenia.

Poprzez resztę, miał na myśli siebie oraz Victora. Wyczytałem to w jego oczach. Nie zgadzałem się z nim. Harry Ainsworth może nie był wzorowym rodzicem, ale jednak pozostawał moim ojcem. Nie chciałem, żeby stała mu się krzywda. Tak jak El, nie chciałaby, aby coś przytrafiło się Victorowi. Dlatego i o jego los się martwiłem, choć czyniłem to niechętnie.

— Tato... — zacząłem, jednak nie dokończyłem.

Moją uwagę przykuły dwa czarne SUV-y, które wjechały do hali przez wyrwę, stanowiącą wejście i zatrzymały się w odległości kilku metrów od naszej trójki.

Poczułem, jak serce pod moimi żebrami, znacząco zwiększa częstotliwość swoich uderzeń. Możliwe, że lada moment miałem zobaczyć moją El, a w mojej głowie, toczyła się batalia na temat tego, czy zobaczę jej twarz żywą, czy martwą. Na samą myśl o drugiej opcji, robiło mi się słabo.

Skarciłem się w duchu. Nie mogłem myśleć w ten sposób. Benedict na pewno jej nie zabił. Nie oszczędziłby sobie show, w którym musielibyśmy patrzeć na to, jak to robi.

Przyszedł czas na ostateczną partię gry.

ELIZA POV:

Siedziałam na tapicerowanym siedzeniu, wewnątrz czarnego SUV-a. Moje dłonie, nie dość że zostały skute kajdankami, były ciasno związane. Szorstka lina, nie dość, że ocierała się o rany na moich nadgarstkach, czyniła na nich nowe. Czułam to.

Benedict siedział naprzeciwko mnie. Jego jasne oczy przyglądały mi się, ze złowieszczym błyskiem, którym podszyty został również jego znikomy cień uśmiechu na twarzy.

— Nie cieszysz się, że zobaczysz bliskich? — zapytał sztucznie zaskoczony.

— Idź do diabła — warknęłam, prostując się. Rozległy siniak w okolicy moich żeber, dał o sobie znać.

— Nie wzywaj imienia swojego ojca nadaremno — zakpił.

Ścisnęłam spętane ze sobą dłonie w pięści. Na widok mojego rozłoszczenia, wewnętrzna satysfakcja ogarnęła Lancastera. Mogłam niemal dostrzec jej opary, unoszące się znad jego skóry.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Sep 14 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Femme Fatale: Drugie rozdanie | #2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz