Rozdział 4

197 14 9
                                    

Victor POV:

Zaszyłem się w gabinecie. Chciałem skupić się na papierkowej robocie, żeby odciągnąć myśli od prywatnych problemów.

Po pięciu latach udało mi się osiągnąć swój cel - sprowadziłem córkę do domu. Powinienem być usatysfakcjonowany i spokojny, ponieważ była w pełni bezpieczna. Była w domu. Powinno mnie to cieszyć, więc dlaczego czułem się jeszcze gorzej niż wcześniej?

Nie żałowałem tego, jakimi sposobami doprowadziłem do jej powrotu, ona też w końcu musiała to zaakceptować. Problemem było co innego.

Starałem się wmówić samemu sobie, że jej słowa nie zrobiły na mnie wrażenia, ale zrobiły. Co było dziwne, ponieważ wcześniej to na mnie nie działało. Jednak kiedy to właśnie ona nazwała mnie potworem, coś we mnie drgnęło.

Przed śmiercią Lillian, obiecałem jej, że będę dbać o Elizę i zrobię wszystko, żeby ta była szczęśliwa. Zamiast tego doprowadziłem do tego, że moje jedyne dziecko znienawidziło mnie do tego stopnia, że była skłonna umrzeć, byle się ode mnie uwolnić. Tylko dlatego zgodziłem się na jej wyjazd do Miami przed pięcioma laty.

Po odejściu ukochanej żony, świat mi się zawalił. Musiałem uciec przed bólem, który czułem ilekroć widziałem jej zdjęcia porozwieszane w domu i kiedy patrzyłem na Elizę. Jej podobieństwo do matki, sprawiało, że nie mogłem na nią patrzeć bez odczuwania cierpienia i tęsknoty za Lillian. Moja tęsknota za żoną nie usprawiedliwiała w żaden sposób tego, że byłem gównianym ojcem. W swojej żałobie, całkowicie zapomniałem, że ta młoda dziewczyna, potrzebowała mnie wtedy bardziej niż kiedykolwiek.

Byłem z nią szczery. Chciałem naprawić nasze relacje, odzyskać córkę. A przy tym przygotować ją do roli jaką miała w przyszłości pełnić. Eliza miała być pierwszą kobietą, która objęłaby władzę w tej rodzinie. Do tego niestety musiała spełnić jeden warunek, który był dla mnie istotny z kilku powodów. Niemniej wolałem jej na razie o tym nie mówić, ponieważ to, że skończyłoby się awanturą, było bardziej niż pewne.

Tak samo jak nie mówiłem o zagrożeniu, które nad nią wisi.

Drzwi gabinetu otworzyły się szeroko, a w ich framudze stanęła moja małżonka. Linnea była wyraźnie zdenerwowana, a ja nie miałem pojęcia co mogło wywołać w niej takie emocje.

- Wiesz, że nie lubię, kiedy ktokolwiek wchodzi tu bez pukania - zganiłem ją.

Weszła głębiej do pomieszczenia, zamykając za sobą ciężkie drzwi.

- Wybacz, ale musimy pomówić. - Odsunąłem od siebie papiery i odchyliłem się mocniej na fotelu, na którym siedziałem. - Rozmawiałam z Elizą.

Mogłem się tego domyślić. Prychnąłem cicho pod nosem. Czułem, że Linnea zafunduje mi dłuższą pogawędkę.

Z jakiegoś względu poczułem się urażony tym, że Eliza chciała rozmawiać z nią, a ze mną nie.

- O co chodzi?

- Musisz zmienić do niej podejście. - Przecież próbowałem. Zagaiłem ją nawet na temat tego pieprzonego fortepianu. Naskoczyła na mnie. I chociaż miała ku temu pełne prawo, to jej upartość bywała męcząca.

- Pracuję nad tym - odparłem chłodno. Nie lubiłem, kiedy ktoś próbował mnie pouczać i mówić mi co mam robić.

- Sprowadziłeś ją tu siłą i wywróciłeś jej życie do góry nogami.

Byłem tego świadomy. Niemniej sytuacja wymagała najcięższych środków. Tym bardziej, że miałem dodatkową motywację, aby ją tu ściągnąć. Ktoś jej groził, a ja musiałem zapewnić jej bezpieczeństwo. I musiałem zakończyć jej związek z Ainsworthem.

Femme Fatale: Drugie rozdanie | #2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz