Rozdział 43

144 9 7
                                    

OSTRZEŻENIE: Rozdział zawiera opisane sceny tortur. Zalecam ostrożną lekturę.

***

Zdziwiłam się, gdy w drzwiach pokoju, pojawiła się około czterdziestoletnia kobieta w fartuszku gosposi. Jej ciemne włosy, tkwiły uwięzione w niemal klaustrofobicznym koku, a zielone oczy, patrzyły na mnie współczująco.

Nie przedstawiła się. Przyniosła mi czyste ubranie. Odpięła mi kajdanki i zaprowadziła do łazienki, do której prowadziła druga para drzwi w pomieszczeniu. Pomieszczenie było pozbawione okien. Z jednej szafki podała mi ręcznik i z uśmiechem zachęciła mnie do wzięcia kąpieli. Powiedziała że pan Lancaster życzył sobie, abym odświeżyła się przed wspólnym posiłkiem.

Nie miałam pojęcia, w co pogrywał Benedict. Jednego dnia mnie okaleczał, a następnego, przysyłał do mnie swoją gosposię, z czystymi ubraniami i zaproszeniem na obiad. Nie pogardziłam prysznicem. Chociaż obca mi kobieta nie opuściła mnie na krok, stała odwrócona, chcąc zapewnić mi choćby namiastkę komfortu. Mogłabym ją zaatakować i zapewnić sobie chwilową swobodę, by móc wybadać bardziej pomieszczenie, w którym tkwiłam. Nie byłam pewna jednak, czy nie miała przy sobie ukrytej broni. Musiałam wstrzymać się z impulsywnym działaniem.

Opuściłam łazienkę w towarzystwie kobiety, nawet nie oglądając się na wannę, w której woda zabarwiła się, pod wpływem zaschniętej krwi, zmytej z moich ramion. Poczułam się odrobinę lepiej po zmyciu z siebie krwi i przebraniu się w czarne spodnie oraz koszulkę z krótkim rękawem.

Gdy tylko wyszłyśmy z łazienki, w pokoju czekał już Benedict. Na okrągłym stoliku czekały dwa nakrycia z jedzeniem.

Benedict podziękował uprzejmie kobiecie i nakazał jej wyjść. Gdy już to zrobiła, przesunął wzrokiem po moich okaleczonych ramionach. Poczułam się nieswojo z tego tytułu. Robił to niczym malarz, który z zachwytem przyglądał się swojemu świeżo ukończonemu obrazowi.

— Usiądź, proszę.

Wskazał na krzesło, uśmiechając się zachęcająco w moim kierunku. Nie tracąc czujności, podeszłam bliżej. Benedict, odsunął dla mnie krzesło i czekał aż na nim usiądę. Gdy tylko to zrobiłam, nachylił się nad moim karkiem. Włoski stanęły mi dęba, gdy poczułam z tyłu jego oddech.

— Częstuj się. Powinnaś zjeść. Nie chcemy przecież, żeby opuściły cię siły.

Siedziałam wyprostowana jak struna, nie reagując w żaden sposób na jego słowa. Benedict w końcu odsunął się ode mnie i zajął drugie miejsce przy stole, tuż naprzeciw mnie.

Zaczął spożywać swój posiłek, podczas gdy ja nadal siedziałam nieruchomo. Po chwili uniósł na mnie wzrok. Dostrzegając, że nie ruszyłam swojego dania, przełknął powoli to, co miał w ustach, a następnie otarł je białą serwetką.

— Pamiętasz naszą rozmowę o braku posłuszeństwa? — zapytał z pozoru beztrosko, jednak mnie od jego pytania, oblał zimny dreszcz. — Wiesz kto za nie zapłaci, dlatego spełnij moją prośbę i zjedz.

Po tych słowach, przez kilka sekund, mierzyliśmy się nawzajem chłodnymi spojrzeniami. Ostatecznie, posłusznie chwyciłam za widelec i niechętnie zaczęłam jeść, chociaż mój żołądek domagał się jedzenia.

— Właśnie tak — pochwalił mnie, a we mnie narodziła się ochota, aby rzucić widelcem tak, by jego ząbki wbiły się prosto w jego tchawicę.

Jedliśmy w ciszy, co jednocześnie mi odpowiadało oraz frustrowało, zwłaszcza, gdy czułam na swojej twarzy przenikliwy wzrok Benedicta.

— Bez krwi na rękach, wyglądasz znacznie lepiej — skomplementował mnie, dlatego uniosłam wzrok wprost na niego. Coś nieprzyjemnego ścisnęło moje gardło. — Choć czy można powiedzieć, że jej tam nie masz, nawet jeśli ją z siebie zmyjesz?

Femme Fatale: Drugie rozdanie | #2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz