ROZDZIAŁ 10

2.1K 119 18
                                    

3/3 MARATON ❤️❤️

🐈Carmen

Nie dałam mu się namówić, co to, to nie! Byłabym kompletną idiotką, gdybym zgodziła się na ten wyjazd, czyż nie?

Dlatego, gdy drzwi domu zamknęły się z hukiem, a Wyatt wsiadł do taksówki i odjechał zaczęłam krążyć po całym parterze gryząc paznokcie. Tak, robiłam to znowu mimo, że na płytce nie posiadałam już ani jednego skrawka koloru.

Pojechał do miejsca, gdzie mieszkał przez ostatnie pół roku i prowadził swoje życie – beze mnie. Wolałam oszczędzić sobie jakiś niemiłych widoków, chociażby w postaci czyhającej zapewne do ataku Caroline. I po prostu zostać między czterema ścianami z kotami przy nodze. Głupiec by sądził, że taka kobieta jak ona tak szybko odpuści, dlatego wolałam się nie narażać.

Opadłam plecami na łóżko kładąc dłonie po obu stronach mojej głowy. Wpatrując się w sufit odpłynęłam myślami do pewnej chwili. A mianowicie mojej pierwszej randki z Wyattem jeszcze w czasie trwania liceum.

Czy się stresowałam? Jasne, że tak! I to jak diabli. Ubrałam się w letnią sukienkę z kwiecistym wzorem, a na stopy wsunęłam złote baleriny. Wyglądałam skromnie, ale za to podobało mi się to.

Zarzuciłam swoje blond włosy na plecy i wzięłam głęboki wdech. Wyatt, był... cudowny. Po prostu cudowny. Nie potrafiłam opisać słowami tego jak bardzo zawrócił mi w głowie, i to co czułam, gdy patrzył na mnie podczas przerw na uczelni, czy samych treningów. Często bywałam na trybunach, ponieważ tam w miarę spokojnych warunkach mogłam zagłębić się w pisanie swoich prac.

I w sumie w podobnych warunkach zaprosił mnie na randkę. Podszedł do mnie spocony, mając dalej na sobie strój w którym grał na turniejach i z szerokim uśmiechem zapytał czy nie pójdę z nim gdzieś.

Zgodziłam się. Bez ogródek powiedziałam mu: Tak, jakby od tego właśnie zależał dalszy mój ciąg na tej planecie.

Wyszłam wreszcie ze swojego mieszkanka nieopodal szkoły i powędrowałam pieszo do miejsca, którego adres podał mi brunet. Znalazłam się przed jakąś przytulną kawiarenkę, której dotychczas nie zauważałam. Zaintrygowana pchnęłam metalowe drzwi ze szklanymi dodatkami w kształcie łez i weszłam do środka.

Pachniało cynamonem. Ten zapach na długo zapadł mi później we wspomnieniu.

Zauważyłam go. Siedział trzymając w dłoni bukiet tulipanów w białej koszuli i zwykłych spodniach. Wyatt grzeszył przystojnością. Był jak istny Bóg chodzący po ziemi i nikt nie mógł mu się równać.

Miał wyrzeźbione do szpiku kości ciało, a jego twarz... te niebieskie oczy śniły mi się po nocach, przysięgam.

Złapałam się za rozgrzane czoło i momentalnie uniosłam się do siadu. Wyglądałam za panoramiczne okno wychodzące z sypialni. Miałam widok na cały podjazd. I póki co dalej trwał tam błogi spokój... no właśnie, do czasu.

***

Wszystko ponownie uległo zmianie kiedy kilka godzin później w drzwiach stanął jakiś nieznajomy mi mężczyzna w czarnym smokingu. Miał zakręconego wąsa i gładko zaczesane włosy do tyłu. Ze zmarszczonym czołem obserwowałam jak ciągnął za sobą dwie walizki.

– Co to? – zapytałam zdezorientowana.

– Pan Black życzył sobie, abym je tu przetransportował. Za moment sam się zjawi, Pani Black – ukłonił się grzecznie i od tak po prostu sobie wyszedł!

Żarty?! Pobiegłam za nim, ale kiedy już byłam coraz bliżej ten wsiadł do taksówki i odjechał! Kurz jaki rozpylił samochód wywołał we mnie nagły kaszel.

Z ledwością wróciłam i chwyciłam za bagaże. Co to było do jasnej Anielki? Czy Wyatt naprawdę nie potrafił zrozumieć kilku słów? Nie chciałam go tu! Jak miałam mu to przetłumaczyć? Po części mogłam go zrozumieć, zanik pamięci to nic z czego można szydzić, ale naprawdę miałam pokazać mu każdy papier i przywołać prawników, aby wyjaśnili mu, że to z jego winy powstał ten cały zamęt?

Wzięłam głęboki wdech i wypuściłam ustami powietrze. Musiałam się uspokoić i jakoś rozsądnie podejść do całej sprawy. Kolejny zresztą raz.

Zostało mi czekanie na Wyatta, aby wyjaśnił mi to wszystko.

W sumie nie trwało to długo. Zjawił się jakieś pół godziny później mając na twarzy dziwny wyraz twarzy. Jakby czuł się zraniony, przestraszony i kompletnie nieświadomy. Nic nowego, pomyślałam...

– Co to jest? – pokazałam na walizki. – Wyatt! Czy do ciebie nie dociera to, że...

– Proszę – uniósł dłoń przed siebie mówiąc bardzo cicho. – Nie mów już nic.

Kuśtykał w tą samą stronę, gdzie znajdował się już wcześniej i opadł na miękki mebel wzdychając. Rzucił kule gdzieś w bok, a przepełniony czymś dziwnym zaczął ciągnąć się za włosy.

– Jakim, kurwa cudem mieszkałem w jakiejś złotej klatce, gdzie nie było po tobie śladu?

Chciałam prychnąć, ale się powstrzymałam.

Zacisnęłam wargi w wąską linie zaciskając palce na biodrach. Co miałam mu powiedzieć? Współczuć? Hola, hola! A czy on współczuł mi kiedy podczas procesu płakałam w poduszki? N.I.E więc... niech spadał na drzewo.

– Carmen – spojrzał na mnie ze skruchą swoimi niebieskimi oczami. – Jeśli tylko sobie przypomnę wszystko, obiecuję, że to naprawię.

– Słucham? – już nie powstrzymałam tandetnego śmiechu. – Tego nie da się już naprawić. Nigdy.

Już otwierał usta, chciał coś powiedzieć, ale przerwała mu piosenka płynąca z góry. Pobiegłam po telefon, i gdzieś z tyłu głowy nawet mignęła mi myśl o kardiologu, który zresztą napisał do mnie dwie wiadomości i zapadł się pod ziemię, ale to nie był on.

To była siostra Wyatta, Walory.

Omal nie zachłysnęłam się. Ona nigdy do mnie nie dzwoniła, i nawet gdyby się paliła, a ja byłabym ostatnią osobą na świecie nie zrobiłaby tego, więc dlaczego zrobiła to teraz?

– Walory? – z głosem w gardle odebrałam.

***

Witamy na pokładzie, Walory 🙈

Odzyskaj mnie [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz