Rozdział 4

43 3 0
                                    


***

Wstanie rano nie było dla mnie, aż tak tragiczne jak mogło się mi to wydawać wczoraj. Zapewne było to spowodowane moim wczesnym położeniem się spać. Zdecydowanie dobrze wpłynęło to na moje samopoczucie i nastawienie do życia tego wspaniałego poranka. W większość moje poranki wyglądają tragicznie i już od rana chodzę wściekła na cały świat.

Dziś jednak było inaczej i liczyłam na to, że nic nie zniszczy mojego humoru.

Zebrałam się w niecałe trzydzieści minut co było moim nowym rekordem. Nad makijażem spędziłam całe dwadzieścia osiem minut, ponieważ musiałam mocno zakryć siniaka, który całe szczęście nie był już tak gigantyczny i spuchnięty. Jednak musiałam naprawdę się napracować, żeby ładnie wtopić w moja skórę tego nieprzyjaciela. Ogólnie rzecz biorąc chyba mi się udało, bo gdybym nie wiedziała o zaistniałej sytuacji, po prostu bym stwierdziła, że osoba przede mną ma szpachle na twarzy, bo albo płakała całą noc albo się nachlała. Nie obchodziło mnie to co sobie pomyślą pracownicy, bo ich zdanie miałam głęboko w poważaniu.

Liczyło się dla mnie jedynie to, aby rodzice się niczego nie domyślili i nie zaczęli zadawać niepotrzebnych pytań. Bo naprawdę mając prawie dwadzieścia pięć lat nie zamierzałam się tłumaczyć.

Gotowa razem z Marvelem schodzę na dół, puszczam psa na podwórko przez drzwi tarasowe, a sama znikam w kuchni, gdzie szykuję dla mnie i dla mojego potworka śniadanie. Mam jeszcze jakieś dwadzieścia minut do wyjścia więc powinnam się ogarnąć.

Piętnaście minut później, kiedy kończę jeść moją jajecznice do domu wraca Marvel i dosłownie rzuca się na swoją miskę. Parskam do siebie śmiechem i chowam brudne naczynia do zmywarki i drapie mojego towarzysza po głowie.

—Tylko nie rozwal nam domu dobrze?

Z tymi słowami go zostawiam i wychodzę z domu.

***

W kancelarii jestem równo o dziewiątej. Każdy przechodzący pracownik wita się ze mną więc nie pozostaję im dłużna i odpowiadam na każde przywitanie. Całe szczęście nikt szczególnie mnie nie zatrzymuję i mogę prosto skierować się do konferencyjnej, gdzie powinni być już wszyscy. Spotkanie miało rozpocząć się o dziewiątej pięć, żeby każdy zdążył dotrzeć na czas.

Dziś poza samymi prawnikami i kadrą zarządu mamy mieć jeszcze pięciu studentów. Nie mam pojęcia kim są, bo niestety nie ja byłam za to odpowiedzialna tylko moja rodzicielka, ale byłam pewna, że wybrała odpowiednie osoby na praktyki.

Byłam niesamowicie podekscytowana i pełna nadziei na dzisiejszy dzień. Nie wiem za bardzo, dlaczego cieszyło mnie to wszystko tak bardzo, ale nie miałam zamiaru narzekać. Plusem również jest to, że docinki Paula będą mnie obchodzić jeszcze mniej niż zwykle.

Otworzyłam drzwi i zmierzyłam każdego chłodnym spojrzeniem. To, że mam dobry humor nie znaczy, że mogę zdjąć z głowy maskę poważnej i idealnej szefowej.

—Dzień dobry. —powitała się ze mną sala, zmierzyłam uważnym wzrokiem studentów. Były dwie dziewczyny i trzech chłopaków. Na pierwszy rzut oka wyglądali na porządnych i godnych tego stanowiska. Przeniosłam spojrzenia również na piątkę z kadry, która gapiła się na mnie z obawą, jakbym miała się na nich rzucić.

—Dzień dobry. —odpowiedziałam im i zajęłam swoje miejsce. Obok mnie siedzieli prawnicy, którzy byli w różnym wieku. Nasz skład zawierał siódemkę doskonałych prawników, plus rodziców. Po chwili drzwi ponownie się otworzyli i weszli rodzice. Tato, jak na dżentelmena przystało przepuścił rodzicielkę w drzwiach. Oboje zajęli swoje miejsca. Tata u szczytu, mama po jego prawej, a ja siedziałam po lewej.

In the deep of light #2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz