Rozdział 6

40 3 0
                                    

***

Stanie z wielkim kacem przed kościołem nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy. Ludzie się zbierali rozmawiali głośno, czekając na rozpoczęcie ceremonii, a mnie najdrobniejszy szmer, jaki tylko się pojawiał, powodował, że moja głowa miała ochotę wybuchnąć. Od rana zdążyłam zjeść już dwie tabletki i naprawdę średnio widziałam jakąś poprawę w moim samopoczuciu.

Dodatkowo był Christian, który skrupulatnie przypominał mi w jakim stanie mnie rano powitał. Zdecydowanie nie było to zbyt przyjemne odczucie.

—No, no Williams poszalałaś wczorajszej a właściwie i dzisiejszej nocy. —natrętny i pełen kpiny szept Christiana zabrzmiał przy moim uchu. Staliśmy właśnie w grupce z Colem, Jasmine i Blakiem i Mią.

—Jak się za chwilę nie zamkniesz to przysięgam, że zadźgam cię szpilką od moich obcasów. —warczę do niego w odpowiedzi, co sprowadza na nas uwagę reszty.

—Zdajesz sobie sprawę z tego, że właśnie mi zagroziłaś przy kościele?

—Czy ja mogę jeszcze zmienić osobę towarzyszącą? —mój błagalny głos rozbawia wszystkich w tym i Christiana, który przerzuca swoje ramię na moje plecy i uśmiecha się szeroko.

—W życiu. Nie odpuszczę zobaczenia reakcji mojego ulubionego człowieka. —przewracam oczami na pełen sarkazmu głos Christiana, skupiam się na oddychaniu i odpływam myślami do poranka.

Kilka godzin wcześniej

Ze snu wyrwał mnie głośne uderzenie, jakby spadającej bomby albo czegoś podobnego. Momentalnie podniosłam się z łóżka, ale srogo tego pożałowałam, kiedy moja głowa zawirowała. Rozejrzałam się dookoła. Byłam w moim domu, w swoim łóżku, ale poza mną były tutaj również dziewczyny, które naprawdę nie wiem, jakim cudem się tu znalazły.

Nie mniej w tej samej chwili spojrzałam na fotelu, gdzie zawsze spał Marvel i z przerażeniem dostrzegłam, że go nie ma. Pędem wstałam z łóżka nie zważając na to, że na dole może być jakiś napastnik. Wybiegłam z sypialni i zbiegłam po schodach. Słońce było już na górze, więc obstawiałam, że mogła być już siódma rano. Zdecydowanie nie była to najlepsza pora na wstanie, ale i tak za chwilę zdzwoniłby budzik.

Rozejrzałam się po całym parterze w poszukiwaniu czegoś niespodziewanego oraz jakiegoś dowodu obecności intruza. Niczego nie znalazłam więc ruszyłam do przodu cicho wołając psa.

Zatrzymałam się w salonie, gdzie przy drzwiach tarasowych stał Marvel. Wypuściłam go więc na zewnątrz, ponieważ zapewne chciało mu się załatwić. Wtedy po raz kolejny usłyszałam huk. Rozejrzałam się i w tym samym momencie uświadomiłam sobie, że ktoś po prostu próbuję dobić się do moich drzwi. Szybkim krokiem znalazłam się przy drzwiach wejściowych, zajrzałam przez wizjer i spostrzegłam zniecierpliwioną twarz Christiana.

Otworzyłam drzwi i dostałam naprawdę niesamowicie jadowite spojrzenie od bruneta. Spojrzał na mnie, jakby była winna całemu złu świata i bez żadnego powitania, ani niczego władował mi się do domu.

—Stałem pod tymi drzwiami od siódmej. Jest siódma trzydzieści. Waliłem w te drzwi ja jakiś psychopata, a ty nie raczyłaś mnie wpuścić do środka.

—Nie moja wina, że przyjechałeś dziś rano, a nie wczoraj wieczorem. Byłam na panieńskim wierz mi ostatnią rzeczą jaką bym miała ochotę dziś robić to wstanie o siódmej i otworzenie ci drzwi. Ciesz się, że w ogóle cię tu wpuściłam.

Christian spojrzał na mnie i jego oceniający wzrok przeleciał po mojej sylwetce dłużej zatrzymując się na twarzy. Nie miałam pojęcia jak wyglądam, ale obstawiałam, że niezbyt dobrze.

In the deep of light #2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz