Rozdział 5

41 3 3
                                    

***

Ranek w kancelarii dłużył mi się niesamowicie mocno. Odkąd tylko przekroczyłam próg zaszyłam się w swoim gabinecie, ponieważ nieszczególnie miałam ochotę na jakieś rozmowy z pracownikami. Byłam niewytłumaczalnie wściekła na cały świat, a przede wszystkim na tego dupka Mortona. Jak śmiał po prostu nie mogłam pojąć, jak taki facet wykształcony mógł zagrywać w tak nieczysty sposób. Już nawet dzieciaki potrafią się lepiej zachowywać niż on.

Całe szczęście w głowie już powoli wymyślałam plan jak się go pozbyć, bo szanujmy się ludzie z branży się tak nie zachowują. Poza tym nikt nie będzie podważał i próbował niszczyć coś na co moi rodzice poświęcili całe swoje życie.

Do mniej więcej południa zajmowałam się papierkową robotą, której szczerze nie znosiłam, ale nie zamierzałam powierzać je komuś innemu, bo nie ufałam tym ludziom. Czułam, że muszę trzymać się blisko z rodzicami i nie wtajemniczać w jakieś większe plany reszty.

Od rana również byli specjaliści, którzy pracowali nad zabezpieczeniami. Dwa razy chyba do nich poszłam skontrolować sytuacje, ale odprawili mnie z kwitkiem, więc postanowiłam się im nie narzucać. W końcu to byli informatycy wiedzieli co mieli robić.

Reszta dni minęła mi na przyjemniejszych rzeczach, a mianowicie terroryzowaniu Paula i Ivy. Byli moimi najbardziej zaufanymi ludźmi, więc jako że miało mnie jutro nie być. Niestety ponownie. Musiałam im wyjaśnić co mają robić pod moją nieobecność. Całe szczęście w kancelarii mieli być jeszcze rodzice tak mniej więcej do trzynastej trzydzieści, bo później jadą, gdzieś na weekend. Liczyłam, że w tym czasie nic poważnego się nie wydarzy. Rodzice postanowili skrócić dzień pracy do piętnastej. Nie byłam zadowolona z tego pomysłu, ponieważ to nieco obniżało nasze potencjalne nasze przychody, ale nie mogłam się też kłócić, bo wyszłabym na jeszcze większą suką niż jestem.

—Czyli mogę was spokojnie zostawić samych tak? —odezwałam się przerywając ciszę, która zapanowała w moim gabinecie. Paul siedział rozwalony w fotelu dla gości, zaś Ivy siedziała pokornie, jak na dobrego pracownika przystało. Musiałam przyznać, że ta dwójka była naprawdę doskonała. Bardziej lubiłam Ivy, ponieważ bez żadnych niepotrzebnych słów wykonywała swoje zajęcia, Paul zawsze musiał się do czegoś doczepić i dodać swoje pięć gorszy. Przez jego zuchwałość omal nie stracił roboty, całe szczęście rodzice mnie powstrzymali przed wyrzuceniem tego darmozjada.

—Pytasz nas o to z dziesiąty raz Sara. Więcej wiary.

—Nie dziesiąty, a piąty. —odpowiadam bezczelnie. —Więcej wiary powiadasz? Cóż przez dwa dni, kiedy mnie nie było jakieś chłystki chciały dobić się do naszej bazy danych plus usunęli naszą stronę. Nie posiadam wiary już w takich sytuacjach.

—Za bardzo emocjonalnie do tego podchodzisz. Ostatecznie nic się nie stało. Nawet stara tej strony cię nie powstrzyma. Jesteś suką i każdy to wie Williams.

—Zważaj na słowa Cooper, twoja posada wisi na włosku. To, że mam w tyłku tą stronę wiecie tylko wy i moi rodzice. Wpadłam na lepszy plan, o którym nie będę dzielić się z nikim poza grafikami, bo jak wiecie ściany mają uszy i nie każdy musi wiedzieć, że nie obchodziła mnie strata tamtej strony. Bardziej mnie obchodzi, kto mógł to zrobić. Czy ta sama banda idiotów co się chciała włamać czy ktoś od nas. Jeżeli to ktoś od nas zwolnię każdego kto będzie wydawał mi się podejrzany.

—To dość ryzykowny pomysł. Stracisz pracowników.

—Cooper błagam cię chyba naprawdę ci się w głowie przestawiają trybiki. Każdy człowiek w całych stanach zna nazwisko Williams. Naprawdę uważasz, że nie będę miała kogo zatrudnić? Tygodniowo przeglądam po dwa i pół tysiąca CV, więc chyba ta sprawa jest jasna.

In the deep of light #2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz