Rozdział 9

33 2 0
                                    

***

—I co namyślałeś się Paul? —rzucam, kiedy przekraczam jego gabinet. Mężczyzna spogląda na mnie znad monitora swojego laptopa.

—Przyszła terrorystka. —szepta pod nosem, ale oczywiście robi to w taki sposób, że dociera to do mnie.

—Słucham? —unoszę brwi do góry, a Paul krzywi się nieznacznie.

—Sądziłem, że nie mam opcji.

—No to dobrze sądziłeś, chciałam po prostu sprawdzić, czy dobrowolnie się zgodzisz. Jeżeli tak to doskonale, na balu panuje dress code, więc nie zawiedź mnie. Podjadę do ciebie taksówką i razem udamy się do Robinsona.

—Jakieś jeszcze życzenia pani Williams?

—Miałabym kilka uwag, ale nie będę cię już dołować Paul. Na pewno sam się dołujesz, kiedy na siebie spoglądasz w lustrze. —mówię do niego, po czym parskam cichym śmiechem.

—Sądziłem, że wiedźma z piekła rodem nie ma humoru, a tu ci proszę. Co odpowiada tej zmianie? Czyżby szefowa w końcu...

—Dokończ to, a przysięgam, że wylecisz stąd szybciej niż topią się małe kamyczki w wodzie.

—Spokojnie ciągle tylko to zwolnienie i zwolnienie, wyluzuj, bo ci w końcu żyłka pęknie.

—Do pracy, ale to już! —rozkazuje, po czym opuszczam jego gabinet. Na zewnątrz natykam się na Olive moją asystentkę.

Dziewczyna uśmiecha się do mnie przyjaźnie i spogląda to na mnie to na drzwi od gabinetu Paula. Po czym jej uśmiech jeszcze bardziej się poszerza. Patrzę na nią niedowierzająco i utrzymuję powagę.

Dziś mam zdecydowanie dobry humor. Wyspałam się, w końcu przyjechali nasi rodzice. Nie mogę się już doczekać, aż całą paczką spędzimy ze sobą więcej czasu.

—Znalazłaś kompana na bal? —dopytuję, a na jej uroczej twarzy wciąż majaczy ten uroczy uśmieszek. Przewracam na nią oczami i chwytam ją pod rękę, a następnie kieruję nas w stronę naszego skrzydła.

—Tak. —odpowiadam rzeczowo, kiedy mijamy hol i kierujemy się w stronę naszych biur.

—Ivy?

—Nie zgrywaj się już tak Olive. Wezmę ze sobą tego idiotę Paula. Mam nadzieję, że nie zrobi wstydu.

—Paul bywa klaunem i błaznem, ale na pewno w tej kwestii można mu zaufać

—To się jeszcze okażę. W razie co to zwalę winę na ciebie i urwę ci z wypłaty. Na nowego psychologa.

—W okolicy jest jeden najlepszy. Mogę ci załatwić do niego wejściówkę za darmochę.

—Doprawdy?

—Tak. Nathan Carter znasz może?

Zamieram, oddech grzęźnie mi w gardle, a mój mózg automatycznie zamienia się w burze. Olive wydaję się nie zwracać na to uwagi i całe szczęście.

—Moja siostra pracuję tam jako sekretarka. Szepnę jej, że moja szefowa wariuję. Powinni się zgodzić wziąć cię na litość.

Olive dalej trajkocze, a ja staram się jakoś względnie dojść do siebie, bo wcale nie podoba mi się, że znów w moim życiu pojawia się ten przeklęty Nathan. Za jakie grzechy, znów muszę słuchać o nim? Już bym wolała słuchać o tym krętaczu i oszuście Kyleu, bo przynajmniej, wtedy mój mózg spowijają myśli, jak go w elegancki sposób pogrążyć.

A Nathan?

Nathan jest jak taka zaraza, która wprawia mnie w niepochamowane emocje. Popadam wtedy dosłownie ze skrajności w skrajność. Niby nie myślę o nim na co dzień i dobrze mi się żyję, ale kiedy już ktoś o nim wspomina albo z niewiadomych przyczyn pojawia się w moim życiu czuję niesamowity dyskomfort i złość.

In the deep of light #2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz