ROZDZIAŁ 17

1K 41 16
                                    

Od halloween minął tydzień. Przez cały ten czas intensywnie myślałam i próbowałam w głowie ułożyć sobie rozmowę, której cholernie się boję. Płakałam całymi nocami, gdy w głowie układałam sobie wszystko. Wygrzebałam wszystkie wspomnienia i w końcu jestem gotowa się nimi podzielić. Znaczy gotowa nie jestem, ale bardziej niż jestem już nie będę. Wiem, że jeśli nie zrobię tego dziś, nie zrobię tego nigdy.

Poprosiłam Aidena, aby zaprosił dziś wszystkich wieczorem do nas do domu. Poinformowałam też Kelly i Nicka. Bałam się tego dnia odkąd się tu pojawiłam. Tak naprawdę nie bałam się, że ja im powiem. Tylko że dowiedzą się przypadkiem. Na początku nawet nie miałam zamiaru się z nimi wszystkimi zaprzyjaźniać. Nie planowałam tego, ale samo tak wyszło. Stali się dla mnie ważni i jestem im winna prawdę. Nie ważne jak mnie to zaboli, muszą wiedzieć.

Mój telefon nie przestawał wibrować. Wyciągnęłam urządzenie z kieszeni i odpaliłam wiadomości. Gdyby Pani Miller przyłapała mnie na używaniu telefonu, miałabym przejebane. Weszłam w grupowy czat, który Cora założyła kilka dni temu. Stwierdziła, że tak łatwiej będzie nam się porozumiewać i coś tam coś. Nie miałam nic przeciwko, prawie nic tam nie pisałam. W przeciwieństwie do całej reszty.

Will: Pokazać wam coś?

Harry: Dawaj

Cora: Znając ciebie to nic mądrego

Will: Wypraszam sobie. Spodoba wam się mówię wam!!!

Chłopak wysłał filmik, na którym znajdowała się kobieta, która przyjmowała poród. Poród kurwa krowy.

Abi: Święty kurwa Boże

Harper: Ja pierdolę, jesteś obrzydliwy

Cora: Mówiłam...

Will: Słodka mała krówka

Will: Nudni jesteście

Naprawdę nie wiem co ten chłopak ma w głowie. I szczerze mówiąc chyba nie chce w to wnikać, przeraziłabym się. Wyszłam z czatu i próbowałam wymazać z głowy obraz, który dopiero zobaczyłam. Wróciłam do przepisywania zadań z tablicy. Muszę sobie załatwić jakieś korepetycje z matematyki, bo to co się tu dzieje to istna magia. Cyfry i znaczki rozmazują mi się i za chuja nie wiem co jest do czego albo co z czego się bierze. Na początku stycznia, czyli za dwa miesiące są egzaminy. Egzaminy, na które nic nie umiem.

Zadzwonił dzwonek dając znać, że zaczyna się przerwa. Spakowałam rzeczy do plecaka i wyszłam z klasy. Zaczęłam iść w stronę stołówki, bo teraz jest akurat przerwa obiadowa. Pomieszczenie było wypełnione uczniami. Skierowałam się do kolejki i z portfela wyciągnęłam pieniądze. Nie jestem głodna, ale kupię sobie smoothie owocowe.

- Cześć - usłyszałam za sobą głos i odwróciłam się

- Hej

Za mną stał Jack Murphy. Poznałam go jakiś czas temu, gdy przysiadł się do mnie na geografii. Od tamtej pory sporadycznie rozmawiamy i siedzimy razem w ławce. Chłopak ma krótkie brązowe włosy, zielone oczy i jest niewiele wyższy ode mnie. Ma też coś czego cholernie mu zazdroszczę. Piękne ciemne i gęste rzęsy. Zawsze o takich marzyłam, bo moje są strasznie krótkie i rzadkie.

- Zrobiłaś zadania na geografię? - zapytał. Nasze rozmowy zazwyczaj tak wyglądały. Sztywne jak nie powiem co.

- Tak, a ty?

- Też - chłopak zamilkł i zaczął się nad czymś zastanawiać. Zmarszczył nos jakby myślał nad czymś bardzo intensywnie. To całkiem urocze - Abi, chciałabyś może wyjść dzisiaj do kina albo na jakiś spacer?

The Opposite of Love Where stories live. Discover now