Dzień jak zwykle zaczął się tragicznie. Zresztą jak każdy poniedziałek. Niestety tydzień wolnego już minął i chociaż liczyłam, że może naprawianie szkód wyrządzanych pożarem zajmie trochę dłużej, to się przeliczyłam. Zaczynając od tego, że zaspałam i ledwo wyrobiłam się na autobus. Mój samochód ma być dopiero jutro, więc jeszcze dziś nie miałam wyjścia. Okazało się, że moje spodnie od mundurka są trochę za małe, przez to że przytyłam i musiałam ubrać spódniczkę, w którą i tak ledwo się dopięłam.
Moja matka wyjechała wczoraj jeszcze przed świtem. Nie widziałam się z nią od naszej kłótni i czuję się okropnie z tym, że nawet się z nią nie pożegnałam. Moje zdenerwowanie było uzasadnione, bo nie miała prawa tak o nim mówić, skoro go nie znała, ale jednak to moja mama. Od zawsze miałam do niej ogromny szacunek, ale w tamtej chwili coś we mnie wybuchło i zapomniałam o nim. Zostawiła mi na biurku kartkę, gdzie napisała że bardzo mnie kocha i nie lubi się ze mną kłócić.
Może postąpiłam źle. W końcu to moja mama. Kobieta, która nosiła mnie przy sercu przez dziewięć miesięcy i była przy mnie przez całe moje życie, a ja postawiłam się jej broniąc jakiegoś pacana. W sumie tak naprawdę to już nawet nie chodziło o Kadena. W pewnym sensie tak, ale głównie zdenerwowało mnie jej drygowanie mną. Zawsze gdy coś się jej nie podobało i chciała, abym przestała to robić lub się z kimś przyjaźnić, używała swojego wyuczonego głosu. Cichego, prawie wpadającego w szept, który wzbudzał we mnie poczucie winy, chociaż nic złego nie robiłam.
Jednak niczego nie żałuję. Gdybym mogła cofnąć czas i przeżyć tę chwilę jeszcze raz, postąpiłabym tak samo. Już dawno zauważyłam jej zagrywki, ale nigdy się nie stawiałam. Była moim oczkiem w głowie, a ja jej. Kolokwialnie mówiąc, nie miałam jaj, żeby się jej postawić. Jednak tutaj wszystko się zmieniło. Ja się zmieniłam i wszystko co robię, robię za głosem serca. Nie z przymusu.
Wysiadłam na swoim przystanku i zaczęłam kierować się w stronę budynku szkoły. Było mi cholernie zimno, bo mamy już listopad więc wiał nieprzyjemnie chłodny wiatr. W słuchawkach leciała mi jakaś piosenka od Davida Kushnera kiedy weszłam do szkoły. Czułam się okropnie zmęczona i chciało mi się cholernie spać. Musiałam wyglądać jak męczennica idąca na skazanie. W sumie tak się właśnie czułam.
Podeszłam do mojej szafki. Oczywiście musiała się zaciąć więc walnęłam pięścią, aby zamek odskoczył i zaczęłam wyjmować z niej książki. Zaraz mam historię sztuki i chyba się popłaczę. Chociaż nie chciałam tego przedmiotu, to niektóre lekcje są interesujące. Rzecz jasna nie wszystkie, bo na większości z nich przysypiam. Dzisiaj mam taki plan.
- Zabij mnie - usłyszałam męczeński głos mojego przyjaciela - Gdybym mógł, położyłbym się tu na środku korytarza i zasnął. Najlepiej snem wiecznym.
- Wiem co czujesz - westchnęłam i zamykając szafkę oparłam się o nią
Nick nie wyglądał wcale lepiej ode mnie. Cały wczorajszy dzień przesiedział u mnie, z czego połowę dnia przespał. Jak to sam powiedział, nigdy w życiu nie miał takiego kaca. Ze trzy razy latał do łazienki, a raz nie zdążył i obrzygał korytarz. Oczywiście Aiden się tak wkurwił, że cały poczerwieniał, bo to on musiał to sprzątać. Ja nie dałabym rady.
- Idziemy? - zapytałam, gdy zadzwonił pierwszy dzwonek
- Mam zwolnienie na cały dzień. Dziś zaczynają się oficjalne próby do tego głupiego spektaklu.
- Faktycznie. Zapomniałam. Podam ci później notatki.
Posłałam mu buziaka i ruszyłam w stronę klasy. Nick wcale nie był zadowolony z głównej roli w przedstawieniu. Tak naprawdę poszedł na te kastingi dla żartów, bo założył się z jakimiś znajomymi. Nie spodziewałam się, że może dostać główną rolę. Sam chłopak się tego nie spodziewał.
YOU ARE READING
The Opposite of Love
Fiksi RemajaŻycie Abigail wywraca się do góry nogami po pewnych wydarzeniach. Wyjeżdża do swojego brata, aby spróbować wrócić do normalności. Z całych sił stara się wyjść z zaburzeń, w które wpadła i całkiem jej się to udaje. Znowu zaznaje spokoju i cieszy się...