Część 1: Złodziejka smoków | Rozdział 1

524 21 15
                                    

Witaj czytelniku spragniony fantastyki. Gotowy poznać losy złodziejki smoków?


Eret

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Eret

Chłód łaskocze mnie w kark, gdy tylko wyściubiam nos z mieszkania. Biorę wdech, zimne iskry wbijają mi się w płuca, a kiedy je wypuszczam, przede mną pojawia się para. Podchodzę bliżej balustrady, ale nie układam na niej dłoni. Wystarczy mi zimno dzisiejszego poranka.

Promienie słońca prześlizgują się między budynkami z ciemnej cegły, okrywają brukową ulicę i sprawiają, że wszystko pokryte warstwą suchego śniegu, lśni niczym miliony gwiazd. Miasto się budzi. W oknach zgasły świece, z kominów wylatuje dym, a w porozstawianych gdzieniegdzie koszach płonie ogień, by każdy, kto tego potrzebuje, mógł się ogrzać.

Ulice powoli zalewa tłum ciemnych płaszczy i puchowych kapturów. Śnieg skrzypi pod butami przechodniów. Ponownie biorę wdech mroźnego powietrza, po czym uśmiecham się do mijających mnie trzech młodych dziewcząt. Chichoczą. Dostrzegam na ich policzkach rumieńce spowodowane wszechobecnym zimnem. Z pewnością na moich też jest widoczny, ale jakoś mi to nie przeszkadza.

Lubię tą porę roku. Lubię śnieg, chłód szczypiący najczulsze miejsca. Nie przepadam tylko za nocą, która dziś wypada.

Ktoś otwiera za mną drzwi i dociera do mnie śmiech mojego brata – Kala oraz Adiry. Nie wiem, o czym rozmawiają. Gdy zszedłem na dół oni jeszcze spali.

– Jeśli nie chciałeś dziś robić śniadania wystarczyło powiedzieć, zamiast tu uciekać.

Calia staje obok w swoim ulubionych wełnianym swetrze. Posyła mi srogi wyraz twarzy, lecz kiedy nawiązuję z nią kontakt wzrokowy, unosi delikatnie kącik ust.

– A dziś nie miał gotować Kal? – sugeruję, choć doskonale zdaję sobie sprawę, że on szykował nam śniadanie wczoraj i dziś wypada moja kolej.

– Wolałabym coś zjeść, a nie się otruć – odpiera, a ja parskam śmiechem. – Najchętniej wykreśliłabym go z tej listy obowiązków, ale to by było niesprawiedliwe w stosunku do reszty.

Zgadzam się skinieniem głowy. To jednak nie zmienia faktu, że dania, jakie wychodzą spod rąk Kala, zwykle nadają się dla psa. Choć i on nie raz tylko obwąchiwał to, co zostało mu rzucone i odchodził. Nie ważne, jak był głodny, tego zjeść nie chciał.

– Za moment przyjdę. Niech Kal niczego się nie tyka.

Calia obrzuca mnie ostatnim spojrzeniem i wraca do środka. Przez moment czuję na plecach buchające ciepło, lecz ono szybko znika. Wzdrygam się na lekki powiew wiatru od strony morza.

– Wesołego przesilenia, moja droga!

Słyszę czyjś głos z daleka. Odpowiedź nadchodzi po chwili, również z tymi samymi słowami.

Płomienie | Drakara tom 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz