Rozdział 7: Nie zbudujesz zaufania

89 16 3
                                    

Rawena

Wieczorem robi się na tyle cicho, że postanawiam spróbować wyjść z domu. Po cichu opuszczam sypialnie i ruszam przed siebie prosto do jadalni, w której nikogo nie ma, a potem dalej. Trafiam do salonu skąpanego w mroku, kominek jest zgaszony, żar nadal się tli, ale nie daje już ciepła. Nie zastanawiam się nad tym. Przyspieszam, bo czuję, że wyjście mam na wyciągnięcie ręki. I tak właśnie jest. Odnoszę wrażenie, że znam układ tego domu, choć pomieszczenia zdają się obce i jednocześnie takie znajome. Nie myślę, gdzie mam iść. Po prostu idę i docieram do celu.

Ostrożnie podchodzę do drzwi, unoszę rękę gotowa poczuć mrowienie w ciele, lecz żadna bariera mnie nie blokuje. Uśmiecham się pod nosem, gdy tylko wrota stają przede mną otworem. Wychodzę na chłód, śnieg chrupie pod moimi butami, spadający puch osiada na włosach i ramionach. Gdy dotyka twarzy, płatki od razu topnieją. Przechodzi mnie dreszcz.

Z pewnością tu kiedyś byłam. Kojarzę tę prostą drogę do bram, rosnące po obu stronach ścieżki krzewy oraz stare drzewa. Tylko te wspomnienia muszą znajdować się daleko w moim umyśle albo je wyparłam i zostało poczucie deja vi.

Biorę wdech mroźnego powietrza, po czym ruszam w stronę bramy oraz muru otaczającego posiadłość. Wolność mam na wyciągnięcie ręki. Od wyjścia dzieli mnie zaledwie kilka metrów, gdy wtedy czuję mrowienie na karku. Zwalniam i już spokojniej docieram do bramy. Dwa kamienne słupki po obu stronach stanowią wyznacznik granicy. I coś jest nie w porządku.

Wyciągam przed siebie dłoń, stawiam krok i pod moimi palcami rozbłyskuje niebieskie światło. Powietrze faluje, błysk przesuwa się w górę do samego zenitu i już rozumiem. Magiczna bariera otacza posiadłość. Ta sama, która zablokowała okna. Chociaż to bez sensu. Nawet, gdybym zeskoczyła z parapetu, powstrzymałaby mnie niebieska bańka.

Przeklinam w myślach.

Śnieg chrupie coraz głośniej. Ktoś się zbliża, sądziłam, że to Eret, lecz przede mną pojawia się Calia. Przesuwa spojrzeniem po mojej twarzy, a potem zerka za to, co jest za mną. Na to, czego nie widać.

– Jeśli chciałaś się przejść, mogłaś założyć płaszcz.

A już myślałam, że powie coś na temat bariery.

– Wróć ze mną. Bariera i tak cię nie przepuści, a stanie tutaj na mrozie tylko ci zaszkodzi. Poza tym trzeba zmienić twoje opatrunki.

Marszczę czoło i dopiero po chwili rozumiem, że mówi o moich rękach. Nash zadbał o kolejne blizny na nich. Postarał się, by gojenie ran nie przebiegło tak szybko. I gdy Calia o nich wspomina, zaczynam odczuwać ból oraz dyskomfort, bo sweter ociera się o bandaże przy każdym ruchu.

– Chodź – ponagla i rusza do domu.

Ostatni raz patrzę na ośnieżone wzgórza, za którymi czeka mnie wolność, ale postanawiam wrócić. Chcąc czy nie, ma rację i stanie tu na śniegu tylko by mi zaszkodziło. Potrzebuję mieć siłę na to, co nadejdzie w kolejnych dniach. Chora nie dam rady się stąd wydostać.

Policzki pieką, gdy tylko przekraczam próg budynku. Całe moje ciało płonie, a spędziłam na zewnątrz tylko chwilę. Nie dałabym rady dotrzeć do akademii nocą w takim stroju, by odzyskać to, co mi zabrali. Z pewnością mój strój i sztylety znalazły się pod ścisłą ochroną samego Byrona. Nie dziwiłoby mnie to. Mam jedynie nadzieję, że niczego mi nie zniszczyli.

Ani nie okradli.

Wchodzę za Calią do kuchni. Tutaj wyraźnie czuję zioła, różnego rodzaju herbaty oraz świeżo upieczony chleb. Nadal paruje z gorąca.

– Adira uwielbia wypieki – wyjaśnia Calia. – Usiądź.

Siadam na krześle, gdy ona otwiera szafkę i wyjmuje z niej pudełko pełne opatrunków. Stawia wszystko na stole i zajmuje miejsce na rogu. Wyciąga ręce, na co nieznacznie się cofam.

Płomienie | Drakara tom 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz