Rozdział 32: Nauka od podstaw

86 15 6
                                    

U mnie trwa solidna burza, a u was?



Rawena

Dopiero po skończonych zajęciach łowcy mają czas, by opuścić mury uczelni. Czekam na nich na północy nieopodal brzozowego lasu. Orion stoi grzecznie, nasłuchując dźwięków niesionych przez wiatr. Dziwi mnie jego spokój. Mi serce bije mocniej na myśl o tym spotkaniu. Nie wiem, jak zareaguje Vonarys. Nie wiem też, czy mnie posłucha. Jeśli uzna, że oni mi zagrażają, każde wydane przeze mnie polecenie zostanie zignorowane.

Gdy promienie słońca znikają za chmurą, zza wzgórza wyłaniają się wykładowcy z jadącym na czele Byronem. Nie posłuchali rady i nie zostawili broni. Mają ją widoczną, co może tylko zdenerwować smoka. Jednak nic na ten temat nie mówię, bo oni tak zrobią swoje.

– Jak daleko musimy jechać? – pyta Byron, gdy zachęcam Oriona do drogi.

– Niedaleko – odpowiadam.

Tak właściwie większość drogi już pokonali, teraz wystarczy minąć las, wzgórze i jesteśmy u celu. Całą tą drogę pokonujemy w milczeniu.

– Tu zostawimy konie – oznajmiam, po czym zsiadam z Oriona i pozwalam mu najeść się trawy.

Łowcy robią to samo, choć niezbyt chętnie. Są czujni, rozglądają się i trzymają dłonie na rękojeściach swoich broni. Wspinamy się na wzgórze, skąd w oddali widać pierwsze szczyty gór Ververn. Są delikatnie zamglone, a droga do nich zajęłaby kilka dni bez postojów.

Zatrzymuję się i spoglądam na skrawek wypalonej ziemi. W kilku miejscach leżą zwierzęce kości.

– Zrobił tu sobie leże – komentuje Kane. – Raczej nie oddalił się od niego za bar...

Jego wypowiedź przerywa trzepot skrzydeł, a chwilę później niebo przysłania smocze cielsko. Przelatuje tak nisko, że kilka osób się schyla. Byron jednak nie rusza się nawet odrobinę.

Vonarys ląduje na wypalonej ziemi. Wielkie łapy zagłębiają się w gruncie, leżące kości się kruszą, a ogon ścina pobliskie krzewy. Gad odwraca łeb w naszą stronę. Ziemia drży od jego ruchów.

Zerkam na łowców.

Z ich twarzy mogę wyczytać jedno: obawę.

– To ten? – Byron zwraca się do Velesa.

– Ten sam – potwierdza.

Wtedy Byron staje obok mnie. Nie ruszam się, tylko śledzę jego ruchy kątem oka.

– Idź do niego – rozkazuje. – Nie uwierzę, póki tego nie zobaczę.

Zatem oczekuje przedstawienia. Niech mu będzie. Obiecuję, że tego spotkania nie zapomni.

– Vonarys! – unoszę ton, aby przekrzyczeć wiatr. – Chodź do mnie.

Patrzę w oczy Byrona, aż ten urywa kontakt wzrokowy i patrzy na zmierzającego ku nam smoka. Łowcy się odsuwają, ale nie on. On zadziera głowę, nie daje się wystraszyć, lecz z tą siłą nie może walczyć. Gdy tylko Vonarys wydaje niski pomruk, Byron dołącza do swoich ludzi, a na jego miejscu pojawia się smoczy łeb. Gad wyciąga szyję, jakby chciał sięgnąć grupki ludzi, jednak zatrzymuje się, kiedy układam dłoń na jego nozdrzach.

– Zostaw – polecam.

Wycofuje się i jego łeb znajduje się za moimi plecami.

– Masz to, co chciałeś – mówię do Byrona. – Zadowolony?

Płomienie | Drakara tom 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz