Rozdział 12: Nieuchwytny cień

90 18 2
                                    

Rawena

Minęło dziesięć lat – w moim odczuciu znacznie więcej – a krajobraz Marrakesh się nie zmienił. Zima wygląda tak samo, jak wtedy, gdy jako dziecko przemierzałam te ziemie konno. Zupełnie, jak teraz. Tyle że dziś towarzyszy mi dwójka łowców. Nie często się odzywają. Jeśli już, rozmawiają ze sobą bardzo cicho, że słyszę przed sobą tylko szmery. Wiatr dodatkowo ich zagłusza.

Przez większość drogi przeskakuje spojrzeniem od znajdującej się daleko głównej drogi do szarawej wody dotykającej horyzontu. Jedziemy blisko klifów, trasa podąża w dół, bo port znajduje się przy samej plaży. Tak powiedział mi Kaladin, gdy przejechaliśmy przez most. Eret nadal się do mnie nie odezwał i zaczynam się zastanawiać, czy ktoś odebrał mu tą zdolność.

Zresztą to nawet lepiej. I tak nie miałabym mu nic do powiedzenia i nie udzieliłabym odpowiedzi na żadne z jego pytań. Rozmowa byłaby bezcelowa.

Mija kolejna godzina. Niebo się chmurzy i robi się chłodniej. Konie jednak żwawo idą przed siebie, choć wysokie zaspy sprawiają im trudność w stawianiu kroków. Dają radę. Przynajmniej na razie.

– Co zamierzasz zrobić, gdy już dotrzesz do Bayfell? – pyta Kaladin, przekrzykując wiatr. – Jakie masz plany?

– Takie, które was nie obejmują – odpowiadam równie głośno, co on.

– Czyli nie zamierzasz już napadać naszych obozów? – Tym razem odzywa się Eret, pociąga lekko za wodze i jego koń zwalnia, by zrównać się z moim.

Myślałam, że już do końca drogi będzie cicho.

– Jeszcze nie wiem. Zastanowię się.

Tylko przez moment między nami słychać jedynie wyjący wiatr. Kaladin także się ze mną zrównuje i ponownie znajduję się między dwoma łowcami. Konie idą niemal równo i tak blisko siebie, że co chwila zderzam się strzemionami z Kaladinem oraz łydką z Eretem. Te drugie zbliżenie bardziej mi przeszkadza. Staram się to jednak zignorować i chcąc zachować teoretyczną przestrzeń, zakrywam nogę płaszczem. Jest na tyle długi, że szczelnie ukrywam pod nim nogi, a także umiejscowione na udach noże.

– Jesteś pewna, że chcesz popłynąć? – pyta Eret po długiej chwili ciszy. – Masz, gdzie się zatrzymać?

Słyszę troskę w jego głosie. Z całej siły staram się nie rzucić w nim obraźliwego słowa albo nie wbić w niego jednego z moich ostrzy. Pod wpływem gniewu i zwykłej nienawiści do niego, mogłabym powiedzieć o słowo za dużo albo rzec coś, co sprawi, że z jego ust padnie więcej pytań.

Myślę nad odpowiedzią. Kusi spojrzeć mu w oczy i rzucić „A co cię to obchodzi", lecz zamiast tego mówię prawdę:

– Craven mówił o jakimś miasteczku na północ od Bayfell. Zatrzymam się tam i dopiero wtedy pomyślę, co dalej.

– Kilhelm.

Patrzę na niego z uniesionymi brwiami.

– O tym miasteczku mówił Craven – wyjaśnia. – To bardziej wioska, kiedyś była miasteczkiem, ale ludzie się wynieśli. Przynajmniej większość.

– Dlaczego? – zadaję pytaniem, nim zdołam ugryźć się w język.

Powinnam milczeć zamiast nawiązywać jakąś relacje. Ale ciekawi mnie historia Kilhelm i, jak widać, niewiele wiem o miastach w Khavii na południowej części. Trzymałam się z dala ze względu na bliskość do łowców. Na północy jest ich znacznie mniej, ale i tak wolę się przebywać poza granicami Khavii.

Miło wspominam czas spędzony w zachodniej części Idyrii.

Może znów się tam udam i poczekam aż sprawa ucichnie? Może łowcy w końcu wymażą z pamięci moje przybycie chociaż na tyle, by stracić czujność? Wtedy ponownie wkroczę, lecz z większą ostrożnością i z lepszym przygotowaniem.

Płomienie | Drakara tom 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz