Rozdział 2: Okowy mrozu

150 14 4
                                    

Rawena

Pode mną rozciąga się łąka okryta warstwą puchu. Iskierki lodu mienią się od blasku księżyca, a podmuch skrzydeł rozwiewa śnieg, który wznosi się i z powrotem opada. Noc jest dziś całkiem spokojna, zważywszy na to, co działo się wczoraj, kiedy to rozwaliłam w drobny mak dwa większe łowieckie obozy. Sądziłam, że po wszystkim zewrą szyki, ale na razie nikogo nie widzę. To jednak nie znaczy, że mogę stracić czujność. Co to, to nie. Właśnie taka cisza budzi we mnie największą obawę. W takiej ciszy i mroku najczęściej czają się potwory.

Smok podrywa się gwałtownie w górę i nierówno macha skrzydłami. Układam dłoń na jego szyi i uspokajam głosem, a potem zachęcam, aby ponownie zniżył lot. To ryzykowne, lecz muszę dojrzeć sidła skryte w śniegu. Cel mam prosty. Odszukać, zniszczyć, odlecieć. Niezauważona rzecz jasna.

Tak więc wpatruję się w biały puch w poszukiwaniu skrawka materiału powiewającego na wietrze, owiniętego wokół wbitego w ziemię kija. Tak łowcy oznaczają miejsca, w których owe sieci się znajdują. Smok nie może wiedzieć, co oznacza, a oni z łatwością mogą ponownie trafić w to miejsce. Łatwiej jest oczywiście, gdy już jakiś smok się złapał, ale jeśli tak się nie działo, łowcy przy sprawdzaniu pułapek wiedzą, gdzie nie stawiać nogi.

Noc jest jeszcze młoda. Mogłabym do rana przeczesywać tereny, gdyby nie to, że śnieg przestaje prószyć i łowcy w każdej chwili mogą wysłać oddziały zwiadowcze. Teraz z pewnością są wściekli i chcą dorwać jak najwięcej smoków w miejsce tych, które wczoraj stracili.

Przepełnia mnie duma na myśl, że obecnie nie mają nic. Minie trochę czasu nim zbiorą poprzednie obozy w całość. I chociaż cieszę się ze swoich sukcesów, takich obozów pozostaje nadal sporo. Momentami zastanawiam się, jak długo będę się z nimi bawić w kotka i myszkę. Ja niszczę namioty, wypuszczam smoki i lecę dalej zrobić to samo, a oni na powrót postawią nowe i zaczną polowania. To zabawa na wiele dni a nawet tygodni. Pozostaje postawić pytanie, kto pierwszy się znudzi lub uzna, że czas to szybko ukrócić? Na ten moment nie mam nic ważniejszego do roboty, więc z chęcią spędzam noce na podbojach.

mijam powiewający materiał. Zachęcam smoka do powrotu. Zatacza koło, daję sobie czas na dokładne obejrzenie terenu i znalezienie odpowiedniego miejsca do lądowania. Skrawek nienaruszonego śniegu zdaje się idealny, dlatego tam nakazuję gadzinie wylądować. Najpierw tylne łapy dotykają podłoża. Potem opuszcza skrzydła i opiera ciężar ciała na zgrubieniach zakończonych ostrymi pazurami. To pomaga smokom chwytać się różnych powierzchni, jak nietoperzom. Na koniec, wedle mojej prośby, obniża grzbiet i z łatwością zsiadam z jego grzbietu.

Chłodny wiatr muska uda i pośladki. Doceniam kilka godzin spędzonych na grzbiecie smoka, gdyż jego skóra zawsze jest przyjemnie ciepła. W takie zimowe noce i dnie potrafi skutecznie ogrzać.

Podchodzę do chorągiewki i zamaszystym ruchem ją zrywam. Rzucam w śnieg, to samo robię z kijem. W końcu zabieram się za przecinanie grubych więzów, by całkowicie zniszczyć ludzkie dzieło. Liny pękają jedna za drugą. Napięcie znika, aż nagle pułapka zamyka się. Smok, na którym przyleciałam podnosi gwałtownie łeb i odsuwa się zaniepokojony.

Znów uspokajam go łagodnym głosem.

- Już się stąd zmywamy - zapewniam.

Ruszam ku stworzeniu, a ono czeka cierpliwie aż podejdę. Gad schyla tułów i pozwala znów się dosiąść. Klepię go w nagrodę po twardej, gorącej szyi, po czym schylam się, chwytam wystających z niej grzebieni i przyjmuję na siebie siłę wiatru, gdy smok wzbija się w niebo. Na krótką chwilę opór dociska mnie do grzbietu. Później mogę w pełni rozkoszować się płynnymi ruchami smoczego ciała.

Płomienie | Drakara tom 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz