Rozdział 39: Czerwone piaski Idyrii

75 13 7
                                    

I cofamy się nieco w czasie, aby zagłębić się w przeszłość Raweny. W tym rozdziale zrobi wam się gorąco, ale nie przez to, co chodzi wam po głowie haha Idyria słynie z żaru lejącego się z nieba.

Przy okazji zmieniłam nazwę trylogii na Drakara. Kiedyś poznacie znaczenie tego słowa.

Ps. Lubicie takie wstawki z przeszłości bohaterów?


Rawena

Rok i siedem miesięcy temu – dzikie tereny południowej Idyrii

Żar leje się z nieba, gorący wiatr unosi suchy, niemal czerwony piasek, pozostawiając na moim stroju osad. Klei się on do spoconej skóry, co nie sprawia mi przyjemności. Czuję się brudna, na pewno śmierdzę i wyglądam tragicznie. Jednak to nie zniechęca idyryjczyków, którzy od razu zawieszają na mnie wzrok, gdy tylko wchodzę do obozowiska.

Namioty ze skóry powiewają na wietrze, kobiety chronią się w cieniu, bawią dzieci, skórują upolowane zdobycze albo usługują mężczyzną w najróżniejsze sposoby. Od dolewania im alkoholu po doprowadzaniu ich do rozkoszy. Nie patrzę na to, by nieświadomie nikogo nie zachęcić. Może i wywalczyłam tu jakąś pozycję, ale to nie daje mi pewności, że będę nietykalna. Nadal noszę łatkę niewolnicy.

Namiot wodza jest największy, wykonany z krowiej skóry i pomalowany jaskrawą czerwoną glinką. Tak, aby z daleka rzucał się w oczy. Wejście jest otwarte, lecz nie widzę tego, co znajduje się w środku. Wejścia nikt nie pilnuje. To bezcelowe, bo reputacja Karha chroni go przed zabójcami. Nikt nie ma odwagi się do niego zbliżyć.

A ja pierwsze, co zrobiłam po przybyciu tu, to rzuciłam się na niego z pierwszą rzeczą, jaka trafiła mi do ręki. Pewnie właśnie to sprawiło, że nie rzucił mnie swoim psom na pożarcie.

Kilka metrów od celu słyszę dobiegające ze środka jęki. Nie są to odgłosy rozkoszy a cierpienia. Po przekroczeniu płacht robiących za wejście, mój wzrok przyzwyczaja się do panującego w środku półmroku i wtedy dostrzegam leżącą na dywanie kobietę. Jej ubranie jest podarte w wielu miejscach, na ciele widzę wiele ran, krew spływa po opalonej skórze i skapuje na dywan.

Przystaje zaledwie kilka kroków od wyjścia. Karho stoi nad leżącą, wpatrując się w nią z pogardą i nawet obrzydzeniem. Kieruję wzrok w bok, na część spoczynkową, gdzie siedzi jego brat oraz trzech innych idyryjczyków. To świta Karha. Jego kaci, najlepsi wojownicy, kundle. Cahir wkłada sobie do ust winogrona, zawieszając na mnie spojrzenie.

Wracam spojrzeniem na scenkę, jaka się przede mną odgrywa.

Karho kuca. Sięga ręką do twarzy kobiety, po czym chwyta ją za policzki i nieco obraca tak, że widzę jej profil. Rozpoznaję ją. To jedna z jego żon. I o ile się nie mylę, jest w ciąży. Karho nie potraktowałby tak ciężarnej, chyba że...

Splatam dłonie za plecami. Mimo panującej tu duchoty, przez kręgosłup przebiega mi zimny dreszcz. Od innych żon słyszałam co nieco o tym, co się stanie, jeśli któraś urodzi martwe dziecko, bądź z wadami. Nie miałam okazji tego zobaczyć, aż do teraz.

– Zawiodłaś mnie, Asterin.

Niski ton Karha wywołuje ciarki.

– Dałem ci dom, dobrobyt, ochronę. Byłaś nietykalna i miałaś jedno zadanie. Dać mi zdrowego syna. Czy to wygląda ci na zdrowe dziecko?! – podnosi ton i jednocześnie, chwyta coś z ziemi i to podnosi.

Chwilę zajmuje mi zrozumienie, że te poskręcane, maleńkie kończyny i wgnieciona czaszka należą do nowonarodzonego dziecka. Niedobrze mi się robi na sam widok. I nie tylko mnie, bo Asterin robi się blada. Jej nie udaje się powstrzymać i po chwili wymiotuje. Karho się krzywi, po czym rzuca dzieckiem jakby było zwykłym przedmiotem.

Płomienie | Drakara tom 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz